Nauki w Canidzie
Za mną i Hakerem kolejny zjazd w Canidzie. Tym razem trochę nam się role zmieniły, bo ja trenowałam swoje umiejętności trenerskie na praktykach, a Haker trenował odpoczywanie. Dla psa, który niesamowicie nakręca się wśród swojego gatunku, było to chyba największe wyzwania całego kursu.
Pierwszego dnia, gdy poszłam na plac i nie zabrałam Hakera, chłopka urządził piękny koncert przy oknie. Żeby nie rozpraszać zbytnio uczestników i nie doprowadzić do białej gorączki gości Białego Borku, Haker poszedł więc na plac. Nie był zachwycony tym, że każę mu siedzieć przy płocie. Nie po to w końcu wył. W przerwach postanowiłam, że będziemy trochę sobie ćwiczyć nasze komendy. Początkowo szło fatalnie, bo Haker rozglądał się za psami, które właśnie zeszły z placu i szukał w trawie chrupek. W końcu zawsze się ćwiczyło razem i razem odpoczywało. Odkryłam, że Haker to pies, który absolutnie potrzebuje publiczności. Jak są widzowie, to wykonuje wszystkie polecenia pięknie. Sprawdziłam to potem na spacerze z Artu. Przywołanie na medal. A ostatnio było ciężko.
Oczywiście jak już byłam w Biskupicach i miałam do dyspozycji plac, to postanowiłam i tak popracować z Hakerem nad naszymi ćwiczeniami z egzaminu instruktorskiego. Początkowo szło nam naprawdę fatalnie. Haker interesował się wszystkim wokół, a najbardziej smaczkami porozrzucanymi w trakcie treningów innych psów. Ćwiczenia wykonywał z łaski lub w ogóle mnie ignorował. Oczywiście nieco mnie to irytowało, ale poszłam po rozum do głowy i zamiast się wściekać i cisnąć ćwiczenie, z którego i tak nic by nie wyszło, odprowadzałam Hakera na miejsce przy płocie i zostawiałam. Jak on foch, to ja też. Jak Haker zaczynał popiskiwać i chcieć do mnie podejść, to znów próbowałam ćwiczyć, jak się udało – smaczki, jak foch, to znów płot. Chyba faktycznie jestem trochę terrorystką, bo płot plus brak karmy zrobiły Hakerowi taką gotowość do pracy, że w 20 minut zrobiliśmy wszystkie ćwiczenia egzaminacyjne i to nawet na w miarę zadowalającym poziomie.
Naprowadzanie na wejście na miskę tyłem. Dla zabawy i rozładowania emocji.
Jednak tym razem moim głównym zadaniem było pracowanie z innymi ludźmi i ich psami na placu. Oczywiście na początku było tylko obserwowanie, wyłapywanie, które ćwiczenia komu idą super, które gorzej, które nie wychodzą i dlaczego. Trafiłam na bardzo ogarniętą grupę, więc tej pracy nie było aż tak wiele. Większość kursantów coś z psami robiła i robi. Były psiaki ogarniające wystawy, dogoterapię, podstawy posłuszeństwa. Czasem miałam wrażenie, że oprócz nauczania, sama się uczę równie dużo. Po obserwacjach, przyszedł czas na samodzielne przygotowanie ćwiczeń na trening, rozplanowanie kolejności i poprowadzenie treningu. Cieszę się ogromnie, że praktyki odbywamy we dwójkę z Radkiem, fajnie nam się pracuje wspólnie na placu. Nad całością oczywiście czuwała Ewelinka, która kilka razy zwróciła uwagę, żeby zamienić ćwiczenia kolejnością, żeby początkujące psy nie robiły statycznych ćwiczeń na wysokim pobudzeniu, bo mogą one nie wyjść. Dziwnie było usłyszeć, że mój pies jest zaawansowany.
Jest to jednak prawda bo Haker wie doskonale, co znaczy „tryb praca”. Jak w niego wejdzie, to otoczenie, rozpraszacze praktycznie nie istnieją. Wykonuje komendy i ma z tego frajdę. Mnie też się gęba śmieje jak widzę, że Haker robiąc "„patrz” macha ogonem. Z ciekawości pobawiłam się też w podstawy komend, czyli to, co sama robiłam na kursie trenerskim. Bawiliśmy się więc w naprowadzanie smakiem na siad, waruj. Haker, robiący pięknie waruj zarówno na komendę słowną jak i na gest, kompletnie zapomniał o co chodzi, jak mu podsuwałam smaczek pod klatkę piersiową. Po chwili jednak załapał, że to chodzi o to ćwiczenie.
Sam pobyt na placu był dla mnie niesamowitą przyjemnością. Naprawdę masę radości sprawiło mi samo oglądanie, jak dziewczyny pracują z psami, jak psiaki zaczynają łapać o co chodzi i mają też frajdę z ćwiczeń. Było też widać spadki formy, frustracje, które psy momentalnie pokazywały odmawiając chęci współpracy. Pamiętam jak sama tak miałam, jak tak czasem miewam. Miałam momenty przygryzienia warg, połykania łez, jak ten biały cholernik mnie współpracował. I im bardziej ja się wściekałam, tym bardziej on nie pracował. Tutaj musiałam więc nie tylko zwrócić uwagę na psy, ale też wypunktować kursantom, co im wychodzi, bo w fazie frustracji wszystko dla nich było be, źle i w ogóle, to oni już sobie idą odpocząć, bo i tak nic nie wychodzi. A ja widziałam, że właśnie wychodzi, że poprzednie ćwiczenie było idealne, a teraz przebiegły konie, zaszczekał pies, Haker wył i pies wypadł z rytmu i się pogubił co ma robić. Zazwyczaj wystarczyło kilka chrupek, zawołanie psa, naprowadzenie smakołykiem na ćwiczenie i już było z górki.
Tutaj niestety muszę popracować, bo jak podchodziłam do jednej osoby, żeby coś pomóc, pokazać, czy uspokoić emocje, to trochę traciłam z oczu resztę osób i traciłam też z oczu otoczenie. Nie przyuważyłam od razu, że Hakerowi rozpiął się karabińczyk i zaczął się skradać do plecaka ze smakołykami. Na szczęście zauważyłam na tyle szybko, że nie zdążył sobie pobiegać po placu. Ten element muszę dopracować na kolejnych praktykach. Chyba za to dość jasno tłumaczyłam, co teraz robimy, bo nie było zerkania na drugich, dopytywania co i jak.
Najfajniejszym elementem na rozładowanie emocji kursantów było zamienienie się psami i zrobienie z innym psem kilku ćwiczeń. To był też mój ulubiony element z mojego kursu. Do tej pory z zachwytem wspominam Lilo (shikoku) i cały czas gdzieś w głowie siedzi myśl o sprawieniu sobie psa tej rasy.
Zabawa w „zjem cię, zjem cię!”
Odkryłam też jak mam już „wyklikanego” psa. Nie robimy zbyt często kształtowania, czyli takiego ćwiczenia, w którym nie naprowadzamy psa smakiem, tylko czekamy na jego inicjatywę i każdy ruch, który przybliża psa do wykonania zadania, zaznaczamy kliknięciem klikera i nagradzamy. Np. kiedy chcemy, żeby pies podniósł z ziemi gazetę, kładziemy ją przed nim i klikamy początkowo wszystko, co pies robi, przysunięcie łapy, schylenie głowy, trącenie pyskiem, a potem klikamy bardziej precyzyjne rzeczy – rozchylenie warg, złapanie gazety, a nie klikamy już przesuwania łap. Po kilku (kilkunastu) sesjach pies zazwyczaj wie o co chodzi i wtedy dodajemy komendę, np. „podaj”. „Wyklikany” pies na taką komendę podniesie gazetę i nam ją poda. Początki kształtowania trwały dość długo, Haker stał i czekał na moje wskazówki. Teraz już wie, że jak pojawia się na treningu jakiś przedmiot, to na pewno będzie chodzić o interakcję. Na placu chciałam zrobić z nim komendę „most”, na którą Haker przybiegnie na wprost mnie i przebiegnie pod nogami. Nastawiam się na chwilę pracy i planowałam tak Hakerowi podać część śniadania. Okazało się jednak, że Haker szybko skojarzył znany mu już slalom między nogami, z klikaniem na zbliżanie się do mnie. Było to więc najszybsze kształtowanie w naszej historii, a śniadanie podano rozrzucone w trawie.
Haker był kilka razy na placu, mimo, że po tym pierwszym dniu już się nie awanturował na wyjścia, a nawet był nieco zmęczony upałem. Brałam go na plac jednak też dlatego, żeby nauczyć go spokojnego przebywania wśród innych psów. Ci, co pamiętają mój wpis o zjeździe absolwenckim, wiedzą, jakim dramatem było dla mnie zachowanie Hakera wśród gromady psów. Było piszczenie, próby zabawy lub kopulacji z każdym przechodzącym psiakiem. Emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Nad tym elementem dość mocno pracowaliśmy od lutego, starając się więcej przebywać i spacerować z psami i na lince, i luzem. Chyba mamy jakieś efekty tego na spacerach, Haker jest w stanie iść obok innego psa, a ja nie latam na końcu linki.
Grzeczne siedzenie przy płocie (na lince) to jednak było czasem trochę za dużo. Generalnie robiłam Hakerowi matę węchową z trawy, rozsypywałam chrupki. Podchodziłam i chwaliłam jak był cicho, zachwycałam jak położył na komendę wydaną ze sporej odległości. Oczywiście musimy to jeszcze sporo razy przetrenować, ale widzę ogromne postępy Hakera w samokontroli. Było trochę piszczenia, ale były też momenty, gdy Haker oglądał otoczenie. Telewizją na żywo okazały się przechodzące konie. Podejrzewam, że gdyby nie linka, poleciałby je obszczekiwać. Tak jak na próbnym instruktorskim, i tak jak pobiegł do krów w Szwecji. Nie wiem tylko czemu je próbował zaganiać, w końcu to nie pastuch. Najtrudniej było Hakerowi wytrzymać jak podchodziłam blisko do innego psa, żeby coś pokazać, powiedzieć i jak psiaki trenowały zabawę z komendą „puść”. Ponieważ wszystkie psy miały fajnie to zrobione i nie było potrzeby dużo tego pilnować, to wtedy też podchodziłam do Hakera i się chwilę z nim przeciągałam szarpakiem.
Na jakim etapie jesteśmy my z Hakerem? Zważywszy na brak regulacji co do zawodu „trener psów”, to w zasadzie trenerem jestem od zdania egzaminu pierwszego stopnia. Drugi kurs dał mi niesamowitą ilość wiedzy teoretycznej, zdałam zresztą egzamin teoretyczny. Dopiero teraz jednak czuję się kompetentna z psami. Widzę tę teorię w praktyce, widzę jak działa wszystko, o czym się uczyłam. Dostrzegam, kiedy obniżyć psie pobudzenie, a kiedy go podbić, bo zaczyna się nudzić i ma ochotę być gdzie indziej. Haker i ja mamy ukończone wszystkie godziny naszego zjazdu, chłopak jest więc „psem instruktorskim”. Do pełni szczęścia nadal brak nam egzaminu praktycznego zdawanego z Hakerem. Jeszcze jakiś czas temu było to coś, co doprowadzało mnie do szału, jak to pies olewa, jak to nie chce, ma chcieć, a ja MUSZĘ już mieć ten egzamin. Lepiej jednak zaczęło nam iść, jak posłuchałam sama i siebie i wyluzowałam. Chcę zdać egzamin, chcę też to zrobić tak szybko jak to możliwe, ale mam też pełną świadomość ograniczeń rasy i typu mojego psa. Haker, jak na malamuta, pracuje naprawdę świetnie, ma swoje fochy, sprawdza, czy jak zrobi „na odwal się” to wystarczy, czy jednak musi się postarać. To nie pies, który ma frajdę z samego pracowania z człowiekiem. Owszem lubi to, ale też szybko się nudzi. Praca z człowiekiem nie jest na jego liście życiowych priorytetów. Powolutku więc sobie robimy elementy egzaminu, eliminujemy smaki. Przestałam jednak cisnąć. I choć pisałam na początku, że był foch i „jak nie ćwiczysz, to płot”, to tym razem nie było to stosowane w emocjach, tylko jako zabieg szkoleniowy. Pokazanie psu, że do wyboru jest nuda przy płocie i gapienie na zabawę psów, albo jakieś zabawy i praca ze mną, za którą będzie nagroda. Myślę, że przy takiej ilości pracy, jaką robię z Hakerem, z owczarkiem już byłabym w okolicach klasy 2 OBI. Ale pochwalę się – zrobiliśmy „równaj” wokół siedzącego kręgu psów. Fakt, że dodawałam smaczki, bo w końcu nie będziemy oczekiwać cudów. Jednak było naprawdę ładnie!
Haker, Seth i Kira. Wspólny spokojny spacer.
Najważniejsze jednak dla mnie było to, że mam w końcu ogarniętego psa, który nie dostaje kompletnego świra na widok innych psiaków. Który spokojnie idzie obok. Niestety odkąd Haker odbiega ode mnie naprawdę daleko, praktycznie nie spuszczam go ze smyczy. Trochę mu tego brakuje, więc poszliśmy też na spacer szaleństw z Kirą i Tantrą – owczarek belgijski i holenderski. Było więc trochę luźnych fajnych zabaw. Obie suki robią fajną rzecz – meldują się u swojego człowieka, biegną, biegną, a za chwilę wracają sprawdzić, czy jest ich człowiek i dopiero odbiegają. Haker nigdy nie miał najmniejszej potrzeby sprawdzać, czy jestem z nim na spacerze, czy nie. Włożyłam dużo pracy (nagłe chowanie się, wołanie i uciekanie przed psem) w to, że Haker w miarę trzyma odległość i odwraca głowę, żeby sprawdzić czy jestem. Próbowałam przywoływać i nagradzać, żeby mieć taki efekt jak z owczarkami, ale idzie nam to jak z malamutem na obedience, czyli dużo pracy, mało efektów.
Podczas dzikich gonitw z sukami coś się jakby przestawiło i Haker po początkowym zgubieniu mózgu podczas biegania, postanowił też do mnie podbiegać. Będę walczyć o utrzymanie tego efektu. Chociaż nie wiem, czy czasem, mimo całej mojej pracy, nie przegrałam z „malamucieniem” mojego psa. Haker generalnie się odwoływał, od sarenek, ludzi, najtrudniej od psów. Zauważyłam jednak, że ostatnio jest gorzej, Haker odbiega daleko i zaczął nawęszać za sarnami. Wcześniej gonił, jak sarna mu dosłownie spod nóg wybiegła, co było dla mnie zrozumiałe – momentalnie się włączał łańcuch łowiecki i awaryjnym przywołaniem mogłam przerwać, włączyć mózg i odwołać psa. Jednak aktywne szukanie czegoś do gonienia to nowość przez którą prawdopodobnie będziemy chodzić na lince.
I tak to się kręci z psem. Raz lepiej idzie socjal, raz lepiej trening, raz się wali wszystko, a raz wszystko wychodzi pięknie. Przypomniałam sobie o wpisie na temat emocji. Nie tak dawno. Przypomnę i wam: emocje.