Hard dog race

Nadszedł wreszcie ten dzień. Do Bełchatowa wybraliśmy się w piątek wieczorem (przy okazji – jeśli szukalibyście noclegu w okolicy, polecamy Dom Polski: psiaki mile widziane i cudowny park). Hotel był opanowany przez psich sportowców, jak pewnie każdy w okolicy. W końcu w zawodach brało udział ponad 800 psio-ludzkich par!

W sobotę rano po lekkim śniadaniu udaliśmy się do ośrodka Góra Kamieńsk, odnaleźć naszą drużynę i zarejestrować się. Organizacja rejestracji była pierwszej klasy; pomimo dużej ilości startujących, nie staliśmy w żadnych kolejkach ani do weterynarza, ani do właściwej rejestracji, gdzie odebraliśmy nasz pakiet startowy. Spotkaliśmy się też z Amelią, która dostarczyła nasze drużynowe koszulki .

Pomimo olbrzymiej ilości psów – niektórzy, jak my, przyjechali z więcej niż jednym czworonogiem – nasze łobuzy zachowywały się dobrze. Haker pokazywał siłę spokoju i opanowania, a Ergo, po początkowym amoku, szybko zmęczył się i dawał opanować.

Nadeszła wreszcie godzina naszego startu. Po rozgrzewce i pamiątkowym zdjęciu całej drużyny, stanęliśmy na linii startu. Odliczanie i... POSZLI!

Haker lubi biegać. A kiedy biegnie się z innymi psami i innymi ludźmi, aktywizuje mu się gen rywalizacji i nie trzeba, oj, nie trzeba go zachęcać do biegu. Ruszył do przodu i dzielnie ciągnął przyczepiony do końca linki balast w postaci człowieka. Pierwszej przeszkody, czyli widocznego na zdjęciu czołgania się w piachu, nawet nie zauważył, przemknąłby jak burza, gdyby nie ja. Następną – widoczne powyżej w tle schody – próbował chyłkiem ominąć (mądre zwierze), ale zachęcony pokonał bez żadnego problemu.

Zaraz za schodami zaczęło się podejście pod górę. Zazwyczaj Haker udaje greka na podbiegach, odmawiając ciągnięcia, ale dzięki temu, że przed nami był szereg innych zawodników, tym razem zasuwał dzielnie. A na szczycie wzniesienia napotkaliśmy pierwszą przeszkodę, której nie pokonaliśmy: głęboki basen z wodą. Haker, jak wiadomo, nie lubi zanurzać się głębiej niż po brzuch. Nie byłem taki wredny, żeby kazać mu wskakiwać do takiej „pułapki”. Grzecznie odszedłem na bok robić karne przysiady pod okiem sędziego.

Kolejna przeszkoda, czyli tunel, również okazała się zaskakująco trudna. Haker wszedł do środka, ja za nim, ale w połowie stwierdził, że to jest naprawdę głupi pomysł i... zawrócił. Musiałem wycofać się i wymyślić inny sposób na pokonanie przeszkody. I wymyśliłem! Wszedłem do tunelu tyłem i wołając psa przekonałem go, by szedł za mną. Udało się!

Potem już było łatwo. Biegliśmy przez las, skakaliśmy po oponach, brodziliśmy w mulistych bajorach, przeciskaliśmy się przez psie budy (no, ja się przeciskałem, Haker po prostu sobie przeszedł), biegliśmy w labiryncie (gdzie mój psi partner miał minę „Stary, serio? Nie możemy sobie przejść pod siatką?”), przeciskaliśmy się pod i przez opony, biegaliśmy po drabinie (to ja, pies sobie wtedy czekał w kojcu), nosiliśmy ciężką kuloodporną kamizelkę (pod górę!), aż nadeszło coś, czego Haker się nie spodziewał.

Rzeczka.

Zadanie było proste: ześlizgnąć się do rzeki, przejść/przepłynąć około dwóch metrów pod metalową kratą i wyjść po stromym brzegu. Haker wpakował się na pewniaka, po czym zauważył, że... nie czuje dna! Ja wskoczyłem za nim i korzystając z jego dezorientacji ruszyłem pod kratę. A Haker powiedział „Ooo, nie, nie, nie!” i zawrócił do brzegu. Stoczyliśmy krótką walkę. Mam wciąż obie ręce jedynie dzięki temu, że nasz rozbójnik nie miał jak zaprzeć się, żeby pokazać mi, co sądzi o takich pomysłach. I tak ominął jeden pylon; na środku rzeki musiałem przepinać linkę.

Myślę, że tę rzeczkę będzie mi wypominał latami. Na wszelki wypadek w Wigilię idę spać przed północą.

Po tym straszliwym i przerażającym epizodzie pozostał nam już tylko sprint do mety! A tam medale, fotoreporterzy, sława i chwała.

Nasz start uważam za całkiem udany. Zarówno ja, jak i Haker bawiliśmy się świetnie (za wyjątkiem, oczywiście, STRASZNEJ, BEZDENNEJ GŁĘBI!). Spotkaliśmy starych znajomych, poznaliśmy nowych, a Laura postawiła pierwsze kroki na ścieżce fotoreportera, paradując w oficjalnej kamizelce z napisem „prasa”.

Za rok startujemy znowu. Na pewno!

Albo już w Czechach. ;)

Dziękujemy reszcie drużyny Blogerzy Atakują!