Na kursie trenerskim

10 września spakowałam Hakera, siebie, walizkę dla mnie, klatkę, plecak ze sprzętem – linki, kocyki, smycze, szelki, obroże, kaganiec, torbę z jedzeniem dla pieseła (uff) i wyruszyliśmy w drogę na kurs trenerski organizowany przez Canid. Widzicie tę maleńką dysproporcję bagażową? Moje psie dziecię miało zdecydowanie więcej bagażu i w dodatku bezczelnie nie pomagało w niesieniu. Udało się nam spakować w moje mini autko Hyundaia i10, co do tej pory uważam za jakiś cud.

Planowałam, że powrzucam jakieś zdjęcia, napiszę co robimy, a tymczasem... wpadłam po uszy w zajęcia, wykłady, wspólne spacery z psami i dyskusje wieczorne o psach. Pierwszy dzień nieco mnie wystraszył, Haker szalał próbując skakać do wszystkich psów, a ja próbowałam go na smyczy utrzymać zjeżdżając ze schodów na tyłku. Ładny początek dla trenera psów. Bardzo szybko jednak dowiedziałam się, jak mam nad tym pracować i skąd takie zachowanie się bierze. W naszym przypadku z braku psich towarzyszy, a ciągnięcie dlatego, że się na nie godziłam. Od tego momentu było zawracanie, zatrzymywanie i ogólnie podchodzenie do innych psów wyłącznie na luźnej smyczy. I wiecie co? Haker to załapał niemal od razu, co oczywiście nie znaczy, że nie próbował sprawdzić, czy tym razem też ma być grzecznie, a potem znów i znów. Jednak z upływem dni, ba, upływem godzin, było coraz lepiej.

Sytuacji z tym, że pies robi coś nie tak, bo źle nauczyłam, nie zwróciłam uwagi, było więcej. Na szczęście nad naszym kursowaniem czuwała Ewelina Włodarczyk, która jest... Nie wiem jak ją opisać jednym słowem. Jest otwartą księgą, dzielącą się z kursantami wiedzą, doświadczeniem, mającą odpowiedź na chyba każde pytanie, problem, wątpliwość. Ewelina uczyła nas, jak uczyć psy, bo często coś, co wydawało się nie wychodzić przez psa, było naszą „winą” – ruszaliśmy się za wolno, za szybko, zbyt niedokładnie albo nie zauważyliśmy, że pies chce z nami pracować, ale nie wie do końca czego od niego chcemy.

fot. Ewelina Włodarczyk, Canid

Po tygodniu wróciłam do domu i padłam spać. Byłam tak wykończona intensywnością kursu. Codziennie 2 i trochę godziny ćwiczeń z psem, wykłady, czasem filmy do 20:00, a pomiędzy tym życie towarzyskie psów i nas – spacery po lesie, zbieranie grzybów, dyskusje. Dowiedzieliśmy się, że absolutnie nie możemy takiego tempa ciągnąć po powrocie, że tyle zajęć to absolutne maksimum dla psa. Na początku wydawało się, że spoko, damy radę, ale przedostatni i ostatni dzień, psy zdecydowanie miały już nas dość. Haker i tak zachwycił mnie wytrzymałością. On lubi ćwiczyć, ale nie znosi powtarzania.

Do tej pory tak naprawdę wydawało mi się, że pracuję z Hakerem. Coś tam ćwiczyliśmy, ale nie codziennie, albo bardzo krótko. Taki maraton szoleniowy jest wykańczający i dla psa, i dla właściciela, i nie może za długo trwać. Jednak regularność oznacza właściwie codziennie i w różnych sytuacjach. Na razie ćwiczymy bardzo krótko, ale za to w różnych miejscach – idąc po Laurę do szkoły trening luźnej smyczy, przy szkole siadanie, warowanie i zostawanie w tych pozycjach. W ogrodzie „patrz!” i „równaj!” w towarzystwie maszyn budowlanych za płotem. Dziś powinnam nam machnąć nieco dłuższy trening.

Mamy też dodatkowe zadanie do trenowania, bo Haker jest takim żarłaczem, że komenda „zostaw” wywołuje w nim straszliwą frustrację – potrafi warknąć i złapać zębami za rękę, co zdarzyło się nam na treningu. „Odczarowujemy” więc teraz miskę, że to nie ona jest źródłem pokarmu i trzeba jej bronić, ale że to ja tę miskę napełniam i ja jestem źródłem karmy i nie trzeba żarcia przede mną bronić, bo moje pojawienie się zwiastuje jeszcze więcej żarcia. Wydawało mi się, że Haker nigdy nie dojdzie do etapu zostawienie jedzenia, które leży na ręce, ale Ewelina mówiła, że mam pomału pracować, a nie chcieć wszystko od razu (faktycznie, ja tak trochę działam). No i już mamy pierwsze efekty! Haker odwrócił się od otwartej dłoni na której leżała chrupka. Brawo, brawo!

Dużym zaskoczeniem było dla mnie to pracowanie z jedzeniem. Znacie nasze problemy żołądkowe, jak Haker coś tam łyknął. Dla mnie oczywiste było, że chcę to odebrać, a nie zostawić. Faktycznie jednak wykształciłam w Hakerze lęk – zbliżam się, będę zabierać coś, co on bardzo chce, więc na wszelki wypadek, połknie, warknie, a ja się wkurzę i mamy impas. Oczywiście wszystko pewnie zależy od sposobu pracy, ja jednak od początku wiedziałam, że kara to droga donikąd. Tutaj pracujemy przede wszystkim nad pozytywnymi wzmocnieniami i z brakiem nagrody, a nie aktywnymi naganami czy karami. I też, chociaż niby książka „Pies. Wychowanie i Pielęgnacja” Cherek nas w te zagadnienia wprowadziła, to jednak trenowanie na żywo pod okiem instruktorów, to zupełnie inna bajka.

Okazało się tam też, że Haker ma całkiem niezły węch, wiec może kiedyś na spokojnie pobawimy się w ramach relaksacji w nosework, ale chyba też będę potrzebować na początek instruktora. Na pewno niedługo zakupimy matę węchową do trenowania nosa i aktywnego jedzenia.

Aktywne jedzenie to kolejne zadanie domowe dla nas – Haker, pewnie jak wiele innych psów, polować nie musi. Jedzenie pojawia się w misce i tyle. Organizuje wiec sobie polowania na własną rękę – na odpadki na spacerze, albo podgryzanie kanapy pod naszą nieobecność. Teraz jedzenie stało się zdobyczą – rozsypujemy je po domu, pakujemy do konga, część wydajemy w treningu, część przy oswajaniu miski. Jeszcze nie wiem czy działa, ale Haker przestał wychodzić w kagańcu i jakoś mniej chyba skupia się na szukaniu pożywienia.

Pierwszy dzień kursu pokazał też, że ewidentnie zawaliłam socjalizację z psami. Musimy regularnie wychodzić na psie spotkania, żeby chłopak miał się z kim pobawić i socjalizować. Idzie mu to zresztą bardzo dobrze, bo też z każdym dniem było lepiej, a na koniec cudownie bawił się na lince z Lilo (rasy shikoku). W rasie zresztą się kompletnie zakochałam, mój mąż, jak mu pokazałam, również. Shikoku to taki psi pies, esencja psa. Bez nadmiernej ekspresji pyska, czujny, obserwujący. Miałam okazję pomacać sobie też owczarka szwajcarskiego – mimo podobieństwa z Hakerem wizualnego, dotykowo jest kolosalna różnica. BOS jest miękki, malamut ma sierść szorstką.

fot. Ewelina Włodarczyk, Canid

Trudno uwierzyć, że tydzień może minąć tak ekspresowo, zostawić głowę pełną wiedzy i wielką chęć do dalszej pracy. Haker był tam najmłodszym psiakiem. Ma więc przed sobą wiele dróg. Na pewno będziemy szli w kierunku bardziej sportowym, bo wybieganie się z psem jest fajne. W tym roku Hard Dog Race nas ominie, ale może za rok się skusimy. Na razie trzy tygodnie pracy domowej, potem znów tydzień na kursie, egzamin i można myśleć o wiośnie z kursem instruktorskim. Fajnie, że Haker miał też frajdę z zajęć. Było widać po nim zmęczenie, ale uśmiech na pyszczku też.

Dzięki Ewelina, Szymon i Marek za wsparcie. Byliście niesamowici. A grupa z którą trenowałam, czyli duety: Karolina z Lilo, Aga z Miki-Bezą, Patrycja z Daisy, Robert z Iką, Aga z Moro, Ola z Aryą, Patrycja z Całusem i Olek z Jagą.