Jestem gadżeciarzem i już chyba kiedyś o tym pisałam. Zdarza mi się kupować rzeczy bo mnie zaintrygowały, choć doskonale wiem, że mogę się bez nich obejść. Podobnie było ze smyczą linową od Pawsome. Mamy w domu trzy smycze (od 180-250 cm, dwie linki treningowe (5 i 15 metrów) i jedną smycz z amortyzatorem do dogtrekkingu i canicrossu. Kolejna była więc całkiem zbędna, więc oczywiście ją zamówiłam.
Foto Zamerdani
Przyznam szczerze, że początkowo zupełnie nie planowałam takiego zakupu. Choć bardzo mi się spodobały kolory smyczy, to miałam wizję ciężkiego sznura obcierającego ręce. Miałam wizję takiej liny żeglarskiej i nie mogłam się nadziwić pozytywnym opiniom ambasadorów marki i pierwszych klientów. Pawsome ze smyczami linowymi i skórzanymi oraz obrożami skórzanymi niedawno zadebiutował na rynku, wcześniej znany był z mat węchowych i akcesoriów do nosework.
Odpalałam sobie więc co jakiś czas stronę, oglądałam zdjęcia użytkowników na FB i coraz bardziej się przełamywałam. W końcu zapytałam o wagę smyczy i okazało się, że w zasadzie nie różni się niczym od taśmy. Do tego doczytałam, że z racji materiału i splotu, smycz lekko pracuje przy szarpnięciach spełniając rolę delikatnego amortyzatora. To mnie już mocno zaintrygowało.
Chwilę czasu straciłam jeszcze na wybór koloru – Spring Stream czy Moro i rozmiaru – 120, 180, 250 cm i mogłam zamawiać. Dopytałam się jeszcze o grubość – 8 lub 12 mm i byłam gotowa. Dla Hakera wybrałam jednak strumyczkowe niebieskości o długości 250 cm. Do tego granatową skórę przy łączeniu z mosiężnym karabińczykiem i rączką.
Paczka przyszła naprawdę szybko i była po prostu śliczna. Piękne pudełko z logo, w środku niebieska bibuła i jeszcze prezent dla mnie - płócienna torba, która bardzo nam się przyda do zapakowania zabawek na wyjazdy. Na żywo smycz wygląda jeszcze ładniej niż na zdjęciu, jest taka dopieszczona kolorami. Bardzo pasuje mi też kolor skóry.
Potem zaczęło się wychodzenie na spacery. Faktycznie sznur pięknie pracuje, delikatnie się rozciąga przy szarpnięciu, co zapewnia większy komfort spacerowania. Haker jest psem umiejącym chodzić na luźnej smyczy, ale wiadomo, że czasem gdzieś tam go poniesie za zapachem, czy będzie chciał podejść do psa za płotem. Smycz w takich sytuacjach zachowuje się znakomicie a człowiek się to tej amortyzacji bardzo przyzwyczaja. Jak wzięłam potem Hakera na naszej starej smyczy na spacer, to nie mogłam uwierzyć, jak szybko tę pracę liny uznałam, za normę. Taśma nie pracuje wcale, każde szarpnięcie idzie od razu na rękę. Nie myślałam nawet, że kiedyś będzie mi to przeszkadzać. Duże zaufanie budzi też mosiężny karabińczyk. Nie wygląda ani zbyt topornie ani za delikatnie. Jest idealny.
Miałam okazję sprawdzić też bardzo ostre szarpnięcia. Na jednym ze spacerów Haker szalał spuszczony ze smyczy. Ponieważ zbliżaliśmy się do drogi zawołałam go i zapięłam na smycz. Psiak jakoś tego faktu nie zarejestrował i nagle wydarł w dzikim tempie do przodu. Przyznaję, że dla dłoni nie było miłe takie przeharatanie sznurem. Ręki z barku jednak mi nie wyrwało, a smycz oczywiście wytrzymała. Myślę więc, że będzie to też dobra rzecz dla psa lokomotywy.
Czy są wady?
Smycze się brudzą, nasze taśmy zazwyczaj wrzucam w specjalnych woreczkach do pralki i spokojnie się doczyszczają. Tutaj boję się trochę tak smycz potraktować, żeby nie zepsuć kolorów. Raczej zostaje pranie ręczne, więc smycz po jakimś czasie przestanie być tak piękna.
Minusem jest też to, że smycz farbuje ręce, zwłaszcza jak wybierzemy się na dłuższy spacer. Nie wiem, czy kolor można utrwalić lepiej, nie znam się na farbowaniu niestety. Gdy zaskoczy nas deszcz, śnieg i smycz zamoknie, będziemy mieć kolorowe ręce. Tak samo, gdy ręce się spocą. U mnie wystarczył długi spacer. Zabarwienie trzymało się jeszcze drugiego dnia. Widać też otarcie, po szaleństwie Hakera.
Jeśli pies gryzie smycz, to trzeba go tego szybko oduczyć. Zahaczenia zębem będzie widać. Haker raczej smycz nie łapie, czasem mu się zdarzy w wielkich emocjach, ale ja często zabieram na spacery szarpak więc od razu energię na niego przekierowuję.
Kolejna wada to trochę moja wina, bo mogłam zamówić smycz przepinaną, która ma takie kółeczka żeby zmienić długość. Kojarzycie je? Trochę mi ich brakuje na spacerach, gdy Haker biega luzem, bo ja zawsze wtedy zapinam smycz przez ramię. Trochę się boję, że ją zgubię. Z drugiej strony myślę, że takie przepinanie zepsułoby smycz wizualnie. Bo jej prostota jest naprawdę urzekająca.
Jest jeszcze jedna fajna sprawa. Można sobie zamówić własny kolor smyczy. Może kiedyś będzie kolejna, bo przydałaby się też krótsza wersja. Smycz podlega też dożywotniej gwarancjina wszelkie mechaniczne uszkodzenia.
Smycz linową kupiłam tak bardziej „na miasto”, dla lansu, ale tak bardzo mi spasowała ta amortyzacja, że ubieram ją codziennie. Do lasu nadal jest linka, bo tam pies eksploruje na uwięzi.
Co na to druga połówka?
Tomek kompletnie gadżeciarzem nie jest i jego ulubioną smyczą jest nasza pierwsza smycz, bo ma podobno idealny rozmiar rączki do założenia na rękę. FurKidza nie używał w ogóle. Na temat linowej powiedział: „O, nawet ok”, co jest doprawdy sporą pochwałą.