Odkąd zobaczyłam pierwszy zwiastun dokumentu "Psy", siedziałam jak na szpilkach i prawie od razu obejrzałam. A potem trawiłam, co ja właściwie o tych sześciu odcinkach myślę. Przyznaję, że nie było tutaj na pewno efektu „wow”. Odcinki są szalenie nierówne, przy niektórych się nudziłam.
„Psy” to jednak pierwszy taki dokument, wiec na pewno warto go obejrzeć, jednak zapewnienia, że jest to najbardziej emocjonalny serial, trzeba włożyć między bajki.
Pierwszy odcinek opowiada o dziewczynce cierpiącej na epilepsję – Rory i jej rodzinie i dzieje się w Stanach. W specjalnym ośrodku są szkoleni psi pomocnicy. Rodzina wybiera psa, czeka aż zostanie wyszkolony, a następnie udaje się na obóz przygotowawczy. Jest tu dużo emocji chorych dzieci, ich spotkanie z psami, ale ja miałam cały czas poczucie, że pies nie ma być przyjacielem, ale tylko narzędziem. Dzieci kładły się na psach, tarmosiły. Jakoś mnie to dręczyło.
Drugi dokument jest o syryjskim uchodźcy Ayhamie, który chce z Damaszku ściągnąć do Niemiec swojego psa Zeusa. Zeus mieszka z jego przyjacielem, w którymś miejscu jest wspomniane, że Ayham zostawił Zeusa jak ten był szczeniakiem. Ten odcinek reklamował chyba cały serial – piękny północniak biegający między zbombardowanymi domami. Miały być emocje, szmuglowanie psa, kombinowanie, a tymczasem dla mnie był to chyba najnudniejszy odcinek.
Trzeci odcinek to mój ulubiony, bo opowiada o zwyczajnym, normalnym życiu psa – Ice mieszkającego we włoskiej wiosce, w rodzinie restauratora i rybaka Alessandro. Najbardziej zwyczajny odcinek i najbardziej zwyczajny pies, ale dla mnie najlepsza opowieść. Ja tutaj widzę największą więź, nie wytresowaną, ale taką po prostu będącą. Pies przez część dnia wędruje sobie luzem po wiosce, sam wskakuje ze swoim opiekunem do łodzi, towarzyszy rodzinie przy posiłkach.
Ice jest wyjątkowy. Sam z siebie codziennie robi obchód wioski. Odwiedza te same miejsca i sprawdza, czy wszystko gra. Czuwa. Jakby nas chronił. Na łodzi jest zawsze skupiony. Pewnego razu złowiłem dziesięciokilogramowego sandacza, który chciał uciec z sieci, ale Ice zaczął szczekać i mnie ostrzegł.
– opowiada Alessandro.
Po Ice przenosimy się do Japonii i Stanów Zjednoczonych. Piąty odcinek jest dla mnie najbardziej chaotyczny. Trochę tu historii japońskich groomerów, trochę zawodów groomerskich w Stanach, trochę japońskich starszych pań z ubranymi w przeróżne ubranka pieseczkami, nazywanymi dziećmi i jeszcze gdzieś mnisi. Poza zniesmaczeniem dziwacznymi fryzurami i ogólnie traktowaniem psów jak zabaweczki też jakoś bez emocji.
Territorio de Zaguates, czyli Ziemia Kundli to opowieść o gigantycznym „psim sanktuarium” w Kostaryce. Widzimy tam cała masę psów biegającą, wylegującą się i słuchamy opowieści pracujących tam ludzi. Tutaj emocje faktycznie są. Niestety dla osób wrażliwych ten odcinek może być trudny. Mamy tam sfilmowane zwierzęta chore, z ranami, problemami skórnymi. Obserwujemy też zmagania właścicieli z władzami,które chcą zamknąć psi schron. Z jednej strony mamy wiec masę psów, ale ta masa jest w miarę bezpieczna, nie przebywa w klatkach, ma co jeść. Alternatywa byłaby z pewnością gorsza. Podobno jeden z członków ekipy filmowej zaadoptował stamtąd psa.
Bardzo lubię też ostatni odcinek. Opowiada on o ratowaniu psów zagrożonych eutanazją i szukaniu im nowych domów. Zajmuje się tym między innymi organizacja „Hearts and Bones”. Towarzyszymy jednej z wolontariuszek w jeździe przez Stany z psami do Nowego Jorku. Po drodze zatrzymuje się ona w wyznaczonych miejscach, gdzie czekają wolontariusze, którzy pomagają wyprowadzić wszystkie psiaki i ponownie je spakować do klatek. Podobno w Nowym Jorku jest więcej psów niż ludzi w Cleveland – dowiadujemy się z filmu.
I na razie tyle. Jestem ciekawa czy będzie drugi sezon. Dokument ma całkiem wysokie oceny więc jest to możliwe. Ja jednak nie czekam już w takim napięciu.