Psi nos to dla mnie jeden z bardziej fascynujących narządów we wszechświecie. W części nosa, zwanej nabłonkiem węchowym, znajduje się większość komórek, odpowiedzialnych za rozpoznawanie zapachów. U ludzi nabłonek ten zajmuje powierzchnię około 7 centymetrów kwadratowych i posiada około 5 milionów receptorów zapachowych. U psów jego pofałdowana powierzchnia zajmuje około 390 centymetrów kwadratowych i pokryta jest 300 milionami receptorów u psów rasy bloodhound. Wielkość nabłonka oraz ilość receptorów jest zależna od wielkości kufy oraz nosa psa, więc psy z krótkimi kufami i małymi nosami mają receptorów mniej, ale i tak możliwości węchowe psa znacznie przewyższają nasze. Drugą fascynującą rzeczą jest to, że psie węszenie jest niezależne od oddychania i pies robi te czynności równocześnie. Oczywiście węsząc znacznie szybciej się męczy i słabiej chłodzi, ale i tak znów bije nas ludzi o głowę (lub nos). A jakby tego było mało, to psy potrafią również poruszać osobno każdą z części nosa, dzięki czemu są w stanie określić kierunek z którego pochodzi zapach.

To zdjęcie jest jak kadr z dobrego serialu przygodowego. Sukces. Pozorantka odnaleziona!

Aktywność nosowa zafascynowała mnie dzięki Asi Pulit, przewodniczce psa ratowniczego, którą miałam okazję poznać na naszych canidowych warsztatach. Asia zdecydowała się poprowadzić warsztaty psa ratowniczego dla amatorów, gdzie dowiedzieliśmy się o pracy zespołów ratowniczych, certyfikacji psa, wyborze psów do pracy, ale przede wszystkim o tym, czym są cząsteczki zapachowe, jak się rozchodzą w powietrzu z zależności od podłoża, temperatury, wiatru. Po teorii było też nieco praktyki, wkręcaliśmy nasze psy w szukanie ludzi. Spodobało mi się na tyle, że powędrowałam w Krakowie na warsztaty Mam w Nosie, skupiające się już na szukaniu konkretnej osoby po śladzie zapachowym.

A potem była przerwa, ciągle coś się działo i nie było okazji wziąć udziału w innych warsztatach ani regularnie spotykać się z grupą tropiącą. Czasem jednak warto poczekać, bo pomysł tropienia trzymał się nie tylko mnie, ale też moich znajomych. Część z nich miała już za sobą doświadczenia mantrailingowe, część kiedyś regularnie tropiła, część chciała spróbować. Tak powstała Grupa Tropiąca Bochnia (chociaż w sumie okazało się, że większa część mieszka w Niepołomicach i okolicach).

Joanna prezentuje kamizelkę naszej grupy :)

Zaczęliśmy się spotykać, układać ślady, dzielić wiedzą, ale wiadomo, że najlepiej uczyć się od bardziej doświadczonych. I tym sposobem udało nam się ściągnąć do nas Piotra Smurawę z Akademi Psa Pracujacego. Piotr otrzymał wcześniej informacje o naszych psach i trochę filmów z układanych przez nas śladów. Mieliśmy psy na różnym poziomie zaawansowania, niektóre pracowały całkiem długo, inne dopiero zaczęły. Jednak na warsztatach okazało się, że wiele ćwiczeń możemy robić wspólnie – np. znaleźć początek śladu czy rozpoznać na skrzyżowaniu, w którą stronę poszedł pozorant. Każdy pies, choć miał podobne zadania, był traktowany indywidualnie, początkujące jako pierwsze szły po śladzie, który był wspólny dla kilku psów, a kolejne musiały uporać się z „zadeptaniem”.

Piotr Smurawa to człowiek z ogromnym doświadczeniem, wiedzą i rewelacyjnym podejściem do psów i opiekunów. Dawał nam bardzo dużo samodzielności, zwracając uwagę na błędy jakie robiliśmy. Każdy z nas dowiedział się nad czym musi popracować jako przewodnik, jak ogarniać linkę, jak się ustawiać i nad czym pracować z psem. Kilka podejść do warsztatów z Piotrem miałam, cieszę się, że w końcu się udało. Rewelacyjny czas.

Niesamowite było dla mnie obserwowanie, jak psy pracują, jak szukają zapachu, jak reagują na zmiany wiatru i na własne emocje. Haker okazał się wymiataczem, jeśli chodzi o skrzyżowania. Świetnie odnajdywał drogę, którą szedł pozorant. Tropił oczywiście po swojemu, luźniutki lekki truchcik, ogon w górze, nos trochę sprawdza zapach na ziemi, trochę sprawdza wiatr. Tropienie przerywa przerwami na sprawdzenie innych zapachów, podsikaniem, a gdy ma wątpliwość, gdzie iść dalej – kupaniem. Filmy z tropienia nie wyglądają jak filmy z tropienia. Haker tropi po malamuciemu i koniec. Na szczęście nauczyłam się rozpoznawać, kiedy wie, w którym kierunku jest źródło zapachu, a kiedy się gubi. Okazało się, że też zupełnie inaczej zachowuje się gdy tropi coś innego niż powinien. Na ostatnim śladzie przeszkodził nam pies, przeszedł wcześniej z grupą ludzi i Haker jakoś wyjątkowo się sfiksował. Zaciągnął zapach pozorantki z woreczka i ruszył. Ale miałam wrażenie, że tropi jakoś inaczej niż zwykle, bardziej po ziemi, więcej ciągnął, ogon nie powiewał nad grzbietem. Gdy przeszedł skręt pozorantki już mieliśmy pewność, że chłopak udaje. Wróciliśmy kawałek, Haker dostał jeszcze raz zapach do nawąchania, co zrobił z ogromnym zaangażowaniem i... poszedł znów po śladzie psa. Symulant i oszust!

Inne zadanie, które było dla Hakera trudne, to fałszywi pozoranci. Na śladzie były trzy osoby, dwie podstawione i jedna na końcu, której zapach pies nawąchiwał. Podejrzewałam, że Haker podejdzie chętnie do pierwszej osoby w nadziei na nagrodę i dokładnie tak się stało. Zablokowałam smycz i poszliśmy dalej, a Haker podszedł znów do kolejnej osoby, znów blokada linki i idziemy dalej. Na widok prawdziwego pozoranta Haker strzelił focha i uznał, że teraz to on nie będzie podchodzić, bo już mu dwa razy zabroniłam. Obchodził łukiem, udawał, że nie ma, ale w końcu powąchał i podszedł. Będziemy to trenować, ale nie jakoś bardzo intensywnie, żeby chłopaka mojego nie zniechęcić.

Doskonale wiem, że mój pies nie będzie nigdy zawodowym tropicielem i takich ambicji nie mamy, więc pozwolę mu malamucieć na tropie i nie będę wymagała idealnego skupienia. Cieszę się, że i on i ja mamy frajdę z takiej aktywności.

Nie tylko malamut miał ciekawe zachowania. Jeden z wilczaków, Lupo, który był bardzo wkręcony w kontrolowanie całego stada i bardzo nie odpowiadała mu obecność dwóch dorosłych nieznanych samców, pięknie mnie odnalazł, ale każde poluzowanie linki skutkowało tym, że natychmiast usiłował wrócić do grupy psów. Tropił, ale w głowie miał też zupełnie inne myśli.

Przeciekawie zachowała się też jedna tollerka, Kia, która poszła po śladzie, znalazła kurtkę, została nagrodzona i odpięta z linki, po czym...poleciała dalej po tropie pozoranta, który inną drogą wracał na nasze miejsce zbiórki. Była chwila stresu, bo nie było na początku wiadomo, czy pies czasem nie pognał za zwierzyną. Dla niej po prostu ślad szedł dalej i nie ważne, że już została nagrodzona.

Gwiazdą warsztatów okazała się adopcyjna Figa, początkująca w tropieniu. Pięknie się koncentrowała, doskonale radziła. Brakowało właśnie tego doświadczenia, gdy kończył się zapach, nie wiedziała, że trzeba zawrócić, pokombinować.

Ja siedzę gdzieś pod drzewem i straszę grzybiarzy, a ktoś sobie tutaj sesję zdjęciową robi ;)

Spędziliśmy intensywne dni, przede wszystkim na praktyce, ale omawialiśmy też, to co się działo na śladach, dostaliśmy trochę teorii i zadania domowe, co mamy ćwiczyć, co powinniśmy umieć, żeby pójść z naszymi psiakami dalej. Mam nadzieję, że pogoda nam będzie sprzyjać, bo trochę rzeczy do przećwiczenia mamy z Hakerem. Z Ergutkiem natomiast mamy całkiem sporo do zrobienia. Na warsztatach byłam z jednym psem. Trudno byłoby ogarnąć jednocześnie dwójkę, zdecydowanie potrzebuję drugiej osoby do drugiego psa na warsztat.

Ergutek jest w okresie silnych emocji na inne samce, nakręca się, piszczy, szczeka. A pies (i człowiek) w emocjach uczy się słabo. Byłby to więc trochę zmarnowany czas. Ponieważ Ergo tropi doskonale, co miał okazję pokazać, to w sprzyjających warunkach pewnie szybko nadrobi wszystko i na kolejne warsztaty (wiosna) też go wezmę.

Wilczak Lupo z Pawłem po odnalezieniu Asi. W środku nasz instruktor.

Wiele moich znajomych pamięta Hakera jako takiego nieogra emocjonalnego, który świrował na inne psy. Tymczasem teraz okazał się być jednym z bardziej wyważonych psów. Przyjął strategię ignorowania i odpoczywania. Oczywiście podejrzewałam, że nie było to dla niego super łatwe, ale spisał się na medal. Najbardziej zaskoczył mnie, gdy podszedł do kości Figi, powąchał i odszedł... Jednak miał też moment zmarszczenia nosa, gdy szukał prawdziwego pozoranta. Widać, że frustracja wpłynęła na to, że chciał pobronić jedzenia. Przyznam jednak, że tropienie idealnie leczy mi psa z jedzeniowej fiksacji, jedzenia jest dużo, jest dobre, jest zawsze. Na tyle jest dużo, że Haker nie był pewien w sobotę i niedzielę, czy w ogóle chce zjeść kolację.

Smaczków było dużo, naszych własnych i podarowanych nam przez firmę Brit i Fish4Dogs za pośrednictwem sklepu KOKO w Niepołomicach i hodowli tollerów Canadian Soul. Smaczków dostaliśmy takie mnóstwo, że obdzielę też Ergutka. Mamy rybki, smaczki Let's Bite, nowe smaki funkcjonalne oraz próbki karm. Będzie czym nagradzać również podczas kolejnych treningów.

Tropiciele. Reszta stada poza kadrem.