Późnoletnia aura zaatakowała deszczem, wiatrem i nagłym spadkiem temperatury. Malamutki, haszczaki, samojedy i inne zimnolubne psiaki już się cieszą, bo w końcu można wyjść na spacer bez ziajania. Zaczyna się też sezon biegowy i zaprzęgowy. Futro się zagęszcza, zęby szczerzą w uśmiechu, a pazurki tupią z niecierpliwości i oczy zerkają na opiekuna. A opiekun stoi bezradnie przed szafą i sam siebie oszukuje, że może jeszcze wcale nie jest tak zimno. Może wystarczy sweterek. A może da się jeszcze w sandałach wyjść. I wychodzi... a potem wraca zmarznięty.

Jak się przygotować na sezon jesienny? Podstawą są nieprzemakalne buty, najlepiej górskie – niskie lub wysokie i kurtka nieprzemakalna z polarem albo jakiś softshell. Ja jestem ogromną fanką sklepów Decathlon i Lidl, gdzie kupuję większość naszych wierzchnich ubrań. Są niezłej jakości i kosztują bardzo przyzwoicie. Nie żal ich przemoczyć czy wytaplać w błocie. Oczywiście buty dodatkowo impregnuję i zwracam uwagę na instrukcję prania – niektórych powłok nie można prać w środkach na bazie mydła, bo tracą swoje właściwości.

Ponieważ jestem też strasznym zmarzluchem, więc na moje jesienne must have składa się całkiem sporo ubrań:

  • Polar
  • Kurtka nieprzemakalna
  • Windstopper
  • Softshell
  • Spodnie przeciwiatrowe (myślę też o nieprzemakalnych)
  • Ciepłe legginsy
  • Buff (komin) czyli chustka, którą można założyć na szyję albo jako opaskę czy czapkę na głowę
  • Górskie buty (idealnie z membraną)
  • Kalosze

Z tego da się skombinować wiele wariantów ubrań, na przykład na silny wiatr biorę windstoper lub softshell, i buff. Jak robi się zimniej to wybieram sam ciepły polar albo polar i na wierzch kurtkę przeciwdeszczową. Na lekki deszcz też wystarczy mi softshell, a na ulewy porządna górska kurtka przeciwdeszczowa. Z butami też kombinuję, na co dzień raczej chodzę w niskich butach górskich lub adidasach. Kiedy jednak wybieram się w pola, gdzie jest dużo błota, to wolę zabrać kalosze, bo o wiele łatwiej się je czyści i na pewno nie przemokną.

Fajnym patentem są też cienkie nieprzemakalne spodnie, które można wciągnąć na legginsy. Generalnie lubię ubieranie „na cebulkę” i ubrania, które można wepchnąć byle jak do plecaka. Jak idziemy na kilkukilometrowy spacer po puszczy, to zdarza nam się napotkać momenty deszczowe i słoneczne. Na zimę planuję dokupić bieliznę termiczną i chyba jakieś spodnie na polarze, żeby nie marznąć.

Haker na sezon deszczowy ma zapas pieluch tetrowych i starych ręczników do wycierania łapek i sierści. Mamy też mus Na ratunek i olej kokosowy do smarowania łapek, gdy przyjdzie zima i będą drogi i chodniki posypane solą. Rozważam też psie butki. Warto też mieć więcej niż jedną obrożę czy szelki, bo jednak chwilę trzeba im dać żeby wyschły. Właśnie do nas przyszedł przepiękny zestaw z FurkidZ. Będę musiała go w końcu sfotografować. Nie wiem jak będzie się nam sprawdzał kaganiec skórzany, czy jednak znów nie wrócę do tematu fizjologicznego i plastikowego, ale wydaje mi się, że coraz lepiej też Hakerowi idzie zostawianie rzeczy na spacerze, więc może niedługo nie będzie nam potrzebny na spacerach, a w pociągu czy tramwaju już nie zamoknie.

A wy jesteście zmarzluchami czy też z utęsknieniem czekacie na niskie temperatury? Macie jakieś patenty pogodowe?