Skręcona kostka uświadomiła mi, jakie fajne życie miał dotąd nasz malamut. Codziennie zabierałam go na długi spacer połączony z trenowaniem i wspólnymi szaleństwami. Do tego miał kilka spacerów sikukupa, które jednak też często przekształcały się w nieco dłuższe patrolowanie okolicy.

Wspominamy spacer z Artu

Ostatnie 7 tygodni było jednak zupełnie inne. Tomek został sam z pracą, dziećmi, psem, domem, zakupami i dzieciowymi zajęciami dodatkowymi, a co jakiś czas zawoził mnie do lekarza. Czas dla Hakera dramatycznie się skurczył. A w czasie choroby opiekunów pieski się nudzą i mają głupie pomysły. Są też niezbyt grzeczne na spacerach. Nie wiem, czy nie będzie trzeba potrenować z półzaciskiem czy coś. Może jednak smaczki starczą. Najpierw jednak solidna porcja zabawy, biegania i węszenia.

Najtrudniejsze były początki, kiedy Haker przyzwyczajony do spacerów, zaczynał dreptać wokół drzwi i ze zdumieniem odkrywał, że ja ciągle na kanapie siedzę. Łapał więc szarpaki, zaczynał szaleć albo chodził skubać legowisko. Trudna była i jest końcówka chorowania, bo Haker jest ewidentnie niewybiegany i brakuje mu kontaktu z psami. Wrócił do ciągnięcia na smyczy, z ekscytacji skacze na mnie, łapie i szarpie smycz. Takie zachowania miał dotąd tylko przy początku biegania w lesie, kiedy też było mu ciężko utrzymać emocje na wodzy.

Zayma craft nas ratuje!

Weekendy, kiedy Tomek go wybiegiwał były lepsze, ponoć na spacerze był tak szczęśliwy, że widać to szczęście było od ogona po końcówki uszu, co jestem sobie w stanie wyobrazić. Jednocześnie ciężko im było minąć się z jakimś psem, Haker zamieniał się w lokomotywę. Ze mną zaliczył kilka wyjść, kiedy już kompletnie Tomek nie ogarniał. Były to trudne wyjścia, bo Haker na mój widok dostawał totalnej głupawki i głuchł na polecenia. Kiedy próbowałam raz przytrzymać go za obrożę, ta rozpięła się wypuszczając świrniętego psa samopas. Jakiekolwiek przywołanie olał. Na szczęście biegał po łące za naszym domem, a potem pobiegł prosto przez bramę do ogrodu, nie wybiegając na opustoszałą, ale jednak ulicę.

Pierwszy spacer od skręcenia kostki. Bajkowo!

Trochę uratowały nas szarpaki, liny, kong, wszelkie smaczki do długiego żucia i kartonowe pudełka ze smakołykami. Złamałam zasadę niebawienia się w domu w aportowanie, bo jednak sytuacja nie była zwyczajna. Dzięki temu Haker nauczył się przynosić zabawki. Niestety w ogrodzie nadal działa to dość słabo. Nie przychodzi prosto do mnie. Biegnie, mija mnie w pędzie, robi kółko i dopiero wtedy podchodzi z zabawką. Jakby nie patrzeć, jest to sukces, bo wcześniej z tym oddawaniem różnie było. Niestety do porządnego aportu droga daleka.

Mamy też plus – jeszcze większą miłość do klatki. Ponieważ szaleństw w domu było więcej, więcej też było odwracania uwagi od zachowań niefajnych – skakanie, łapanie za ręce, które eliminujemy między innymi przez odesłanie Hakera na miejsce, a potem nagrodzenie – czy to smaczkiem, czy zabawą, czy głaskiem. Nie wiem, czy dlatego, czy jeszcze z innego powodu, Haker zaczął coraz częściej chodzić spać w klatce, a wcześniej wybierał często podłogę. Przestał też zupełnie reagować na nasze wyjścia, a to też trenowaliśmy, bo zdarzało się płakanie i wycie jak zamykaliśmy drzwi wejściowe.

Na szczęście prawie kończę już moją rehabilitację, ewidentnie też czuję poprawę. Myślę, że niedługo pójdziemy na szaleństwa po łąkach i umówimy się na spotkanie z malamutem Artu. Chłopaki będą mogły poszaleć, choć możliwe, że Artu znów sprowadzi Hakera do parteru, jak ten się zanadto rozszaleje. Przyznaję, że sama nie mogę się już doczekać. Też źle znoszę unieruchomienie i mam ochotę warczeć. Za to mam czas na czytanie. Nadrobiłam sporo psiej literatury, co mnie bardzo cieszy.