Skończyliśmy formalną naukę na instruktora. Ja zdałam egzamin teoretyczny. Hura, hura, hura! Z Hakerem podeszliśmy do też próby praktyki, ale wiedziałam, że jeszcze mamy braki, a dodatkowo Haker przed egzaminem nieco narozrabiał, więc byłam na niego wkurzona, co odbiło się na współpracy. Teraz czekają na mnie: egzamin praktyczny i cztery tygodnie praktyk.

Ten zjazd był krótszy niż poprzednie i tak naprawdę niewiele już trenowaliśmy do samego egzaminu, bo dwa dni my i psiaki spędziliśmy z Tomkiem Jakubowskim zgłębiając tajniki agility i obedience. Haker miał z zajęć ogromną frajdę. Były to początki, więc dużo naprowadzania chrupkami, dużo nagród, czyli coś, co malamuty lubią najbardziej. Zgodnie z przewidywaniami kombinował jak tylko się dało, żeby omijać przeszkody do skakania (hopki), nie robić slalomu, tylko pędzić prosto do żarcia. Ogólnie jednak podobało mu się ćwiczenie. A ponieważ ja byłam też wyluzowana, bo to było takie luźne ćwiczenie, to przyznam, że fajnie nam to działało.

Taki ze mnie pies. Slalom to pesteczka.

Obedience też przewidziałam – Hakera trudno jest gdziekolwiek odesłać ode mnie. Obi-kwadrat więc poszedł nam dość słabo. Jednak dużo czasu spędziliśmy walcząc z jego pierwotną naturą, żeby zminimalizować dystans między nami i Haker w trakcie treningów i spacerów pilnuje się mnie. Pomysł wysłania go w inne miejsce wyraźnie nie mieścił mu się w głowie. Ponieważ jednak rzucałam tam chrupki, to trochę się interesował. To jednak też było bez spinania się, śrubowania. Taka luźniutka zabawa. Zaliczyłam też wzrusz, bo Tomek pokazywał jakieś ćwiczenie na Hakerze, który chwilę z nim popracował, a potem truchcikiem wrócił do mnie! Mimo, że Tomek miał nadal żarcie w ręce! Mój żarłok wybrał mnie a nie żarcie. Normalnie szok.

Pracowaliśmy też nad trudniejszymi ćwiczeniami, np. zatrzymaniem w przywołaniu. Pies siedzi, my się oddalamy, potem go wołamy, a gdy już pędzi do nas, to zatrzymujemy go mniej więcej w połowie drogi, każąc stać, warować, siedzieć i po chwili znów wołamy już faktycznie do naszej nogi. Jest to jedno z ćwiczeń egzaminacyjnych i szczerze mówiąc miałam z nim spory problem. Wymyśliłam, że będziemy mieć w tym zatrzymaniu komendę waruj, bo Haker ją lubi i chętnie wykonuje. Dotyczy to zarówno wydania tej komendy przy nim, jak i z odległości, wspólnego chodzenia przy nodze – idziemy i nagle daję komendę waruj. No generalnie komenda znana na 100%, robiona zawsze fajnie. Z siadem bywało różnie, Haker czasem też się kładł. Jednak z tym przywołaniem miał wyraźny dylemat, który rozwiązywał sobie tak, że na komendę obniżał się coraz bardziej, aż kończył czołgając się kilka kroków, a czasem aż do mnie zanim w końcu zawarował. Wyglądało to komicznie no i też zupełnie nie o to mi chodziło.

Skakać czy omijać, oto jest pytanie.

Z Tomkiem popracowaliśmy więc więcej nad trzymaniem psa z daleka od nas. Na „stój” wyrzucaliśmy do psa smakołyki i muszę przyznać, że Haker to ogarnął i faktycznie przestał do mnie przychodzić. Po powrocie i odpoczynku na pierwszym treningu spróbowałam przywołania z zatrzymaniem w „stóju” i poszło rewelacyjnie. Teraz będziemy składać puzelki z pozostałych ćwiczeń żeby Haker załapał też ideę zatrzymania w innych pozycjach. Na razie jednak trenujemy na luzie.

Co robimy? Co robimy?

Udało nam się podciągnąć do egzaminu aportowanie. Co prawda na placu Haker wydarł z siadu bez komendy, kiedy tylko rzuciłam koziołka, ale potem przypomniało mu się o co chodzi. Teraz jednak muszę powalczyć z siadaniem, kiedy trzyma coś w pysku. Ta idea też jest Hakerowi całkiem obca. Na razie więc wydłużam czas trzymania koziołka drewnianego w pysku. Jak Haker go już złapie, ma komendę „przynieś”, a ja się pomalutku odsuwam. Na szczęście już wcześniej zrobiliśmy sobie, że ta komenda oznacza podanie mi do ręki, a nie wyplucie tam, gdzie stoi, bo oczywiście Haker leniuszek takie zapędy miewał. Siadania uczę ze sznurem w pysku. Na sznurze zresztą też wyrabialiśmy ładny aport. Zdecydowanie pies woli mi ćwiczyć z czymś miękkim w zębach. Myślę, że jak ogarniemy składowe, że się siada z czymś w pysku i podaje mi, to ogarniemy też całość z aportowaniem koziołka.

No dobrze, był miód zachwytów nad psem, a teraz łycha dziegciu, czyli o tym, jak mój pies mnie całkowicie wydymał i zwiał z placu przed egzaminem, bo poczuł potrzebę przywitania się z końmi. Haker, który przez 5 pełnych zjazdów ignorował pasące się obok konie, treningi ludzi z końmi, który na spacerze u nas odwołał się jak spotkaliśmy dwójkę ludzi na koniach, który traktował pasące się konie jako element krajobrazu, nagle pędem poleciał do hali, gdzie odbywał się trening. Przygotowywaliśmy się na placu, krótka rozgrzewka, gdy byliśmy już gotowi, Ewelina poszła po protokół, Haker siedział przy nodze i nagle wystrzelił z placu, wpadł w pełnym pędzie do hali, potem z niej pobiegł oszczekiwać konia. Kompletne zaskoczenie. On się zupełnie nie skradał, nie zauważyłam nawet jakiegoś intensywnego spojrzenia w kierunku koni. Był pies, nie ma psa. Nie zareagował na krzyki i cmokania, gwizdy całej mojej grupy. Nic. Zaszokował tym nas wszystkich. Ja kompletnie nie wiem co się zadziało. Może za długo mu było czekania i postanowił pozwiedzać? Może wzięłam złą obrożę, bo trenowaliśmy zazwyczaj w innej, a w tej co był, to biega po polach. Nie wiem do końca. Całe szczęście, że nikomu nic się nie stało, a instruktorka od koni też super szybko zacmokała i zagadała do Hakera. Stres był jednak spory. Nie miałam już ochoty próbować egzaminu, ale Ewelina wysłała nas na spacer i kazała potem wrócić. Wróciliśmy, ale, jak pisałam, to nie był już ten kontakt i to skupienie.

Minuta w „równaj”. Na ręce, ale było. Duma!

Po raz kolejny przekonałam się, że nie ma nigdy 100% pewności co do zachowania psa. Haker niby jest ogarnięty, a potrafi wyciąć numer. Później jeszcze zaczął szaleć dookoła owiec, które też na zjeździe były od zawsze. Za to nadal mamy fajne zachowanie z psami. Fajnie się chłopak wita i coraz lepiej idzie mu opanowanie w zabawie z psami. Jednak nadal sporo pracy przed nami.

Radku, dziękujemy za zdjęcia!