Mam wrażenie, że wyjątkowo nam nie szło z kursem instruktorskim Canid. Niby pomiędzy pierwszym a drugim zjazdem trenowaliśmy, ale zajechaliśmy z umiejętnościami grubo poniżej tego, co mieliśmy osiągnąć. Również drugi zjazd nie był w naszej pracy przełomowy. Haker miał kilka fochów i choć udało się polubić koziołek, to cała reszta była taka dość słaba. Całe szczęście na drugim zjeździe mieliśmy sporo zajęć dodatkowych z Olą. Był nosework i była psi fitness.

Nosework „chodzi” za mną już od dłuższego czasu, bo przekonuje mnie zarówno wymęczenie psa, jak i wyciszenie dzięki pracy nosem. Wydaje mi się to taką super naturalną aktywnością. Każdy pies ma w końcu super sprawny nos i każdy potrafi węszyć. Z jednej strony mocno nosiło mnie zaraz po zjeździe absolwentów, żeby już zacząć, ale Ola sama mnie wyhamowała, żeby nie wszystko naraz. W sumie fajnie, bo dowiedziałam się, że lepiej zacząć jednak z mieszanką zapachów niż z jednym, że psu łatwiej później rozdzielić zapachy, nić dokładać nowy, jak się już na jeden wyszkolił. Na kursie zrobiliśmy kilka podstawowych ćwiczeń:

  • targetowanie małego pudełka z zapachem – czyli nagradzamy zainteresowanie pudełkiem z zapachem (ciepła próbka),
  • nagradzanie wybrania pudełka z zapachem, a nie pustego (zimna próbka)
  • zaznaczenie większego pudełka, w którym ukryta jest próbka.

Psiaki radziły sobie z tym różnie, Haker świetnie zaczął, później jakoś nieco mu się przestało chcieć. Na pewno jednak do tego wrócimy.

Ola! To było super!

Psiłownia to genialna zabawa. Psy bawiły się doskonale włażąc na piłki, równoważnie, kolczaste gumowe jeżyki – przednimi łapami, tylnymi, wszystkimi czterema. Był to taki niesamowity oddech w ciężkim treningu i piłowaniu psów pod egzamin. Jednocześnie przypominaliśmy psom o istnieniu ich tylnych łap, co jest przydatne w nauce ślicznego sportowego dostawiania się do nogi. Też kusi, żeby co jakiś czas się pobawić.

Kompletnie za to nie szło nam nic z zadań obowiązkowych, śmialiśmy się, że naprawdę wymagamy specjalnej troski, dodatkowych zjazdów i dużej ilości nauki. Bo co prawda koziołek polubiłam i Haker go nawet łapał, ale droga do aportu była jeszcze niesamowicie długa. Ze zjazdu wróciłam niby lekko podbudowana, z planami treningowymi, ale Haker miał swój plan na życie i się pochorował.

Choroba i leki sprawiły, że przerwaliśmy jakąkolwiek pracę na półtora tygodnia. Był to dla nas ciężki okres i nie bardzo miałam ochotę cokolwiek pisać. Haker czuł się źle, wizyty u lekarza były dla niego frustrujące na tyle, że pokazywał zęby i powarkiwał. Nam udawało się jakoś przemywać rany i podawać leki, ale Haker całym sobą pokazywał, że mu to nie pasuje. W dodatku kompletnie stracił energię. Spacery kończyły się na siku przed płotem i kilku krokach z grubszą potrzebą. Pies, z którym biegamy, z którym codziennie trenuję, był kompletną psią dętką. Na szczęście minęło.

Jak tylko Haker poczuł się lepiej, to zaczął za mną łazić. Znam już to łażenie, ten błagalny wzrok, to pajacowanie i wykonywanie wszystkich komend, jakie zna. To był znak, że jest już dobrze i pora poćwiczyć. Psiak autentycznie był spragniony pracy. Wróciliśmy więc do uczciwych dłuższych treningów dwa razy dziennie i jakiś drobiazgów podczas spacerów. Muszę przyznać, że Haker mnie niesamowicie zaskoczył. Było to jakby sam nadrabiał stracony czas. Pierwsze kilka treningów było mega szybkich, bo Haker szalał z entuzjazmu i nieco precyzja nam leżała.

Wykorzystałam to pobudzenie do poćwiczenia aportu i okazało się, że Haker fajnie potrafi podnosić, a nawet podawać koziołka. Przeszliśmy więc do etapu aportowania. Trochę może za wcześnie, bo początkowo mi pies go rzucał pod nogi, cofnęłam się więc trochę znów do trzymania i podawania. Jest teraz już całkiem fajnie z tym, muszę jednak wprowadzić siad przede mną po powrocie z aportu i dopiero oddanie kozła.

Dużo czasu zeszło mi na stabilizowaniu stania w odległości. Na trenerskim mieliśmy niesamowicie dobrze zrobione zmiany pozycji stój-waruj-siad, a teraz coś się popsuło. Haker zafiksował się na siadaniu. Nie było szansy zostawić go w pozycji stania, bo natychmiast siadał. Bawiliśmy się więc ze smaczkami. Utrwaliłam teraz stanie na tyle, że Haker próbuje się szybko podnieść z siedzenia bądź leżenia. Taki to pies. Muszę bardzo pilnować równowagi w ćwiczeniach i w nagradzaniu, bo inaczej Haker układa sobie w głowie własny plan ćwiczeń.

Nasz równaj też w końcu wygląda jak porządny równaj. Nadal nie bardzo mogę ładnie trzymać rękę obok psa, bo go to rozprasza, ale w końcu mogę mieć rękę za sobą, a nie na piersi. Niestety mam wrażenie, że idealnego patrzenia w trakcie „równaja” nigdy nie osiągniemy. Haker niby jest w kontakcie ze mną, ale jednocześnie skanuje świat. Nie wypada z kontaktu, bo jak każe mu trakcie chodzenia siadać, warować, zostać, przyjść, to pięknie te polecenia wykonuje. Jest więc czujny i skupiony na mnie. Jednak kiedy patrzę na filmiki z zawodów OBI, to trochę mam niedosyt. Taki głupi głosik w mojej głowie, który mówi, że możemy więcej i więcej. A Haker jest naprawdę niesamowitym psem, który bardzo szybko się uczy. To niestety zazwyczaj ja zawalam w tym duecie przez nieprecyzyjne klikanie czy nagradzanie za półwykonania. Teraz tego mocniej pilnuję. Nie wkręcam też Hakera przez treningiem. Wcześniej pracowałam z nim na dość wysokim pobudzeniu, co właśnie odbijało się na precyzji. Teraz spokojnie na początku podaję kilka kulek karmy, żeby zwrócić uwagę Hakera na siebie, na fakt, że coś będziemy razem robić i potem spokojnie sobie robimy ćwiczenia.

Prawdopodobnie jednak nie przystąpimy do końcowego egzaminu 12 maja. Będę ja zdawać część pisemną. Mam też do dopracowania skrypt ćwiczeniowy. Natomiast w przygotowaniach do egzaminu praktycznego mamy jeszcze braki. Trenujemy sobie całe ćwiczenia, ale nadal nagrody wydaję stosunkowo często. Udało mi się zrobić trzy ćwiczenia bez nagrody, na egzaminie jest ich 10. Nadal mamy problemy z ładnym wykonaniem niektórych ćwiczeń (np. aport) albo z czasem trwania – dla Hakera chodzenie na „równaju” przez minutę jest na razie niewykonalne. Chociaż też udało mi się kilka razy chodzić z nim dookoła kubeczka z nagrodami i mimo, że bardzo chciał już się nimi częstować, to grzecznie przy nodze trwał.

Gdyby chłopak nie był chory i pracował cały czas tak, jak ostatni tydzień, to myślę, że egzamin byłby spokojnie zdany. Haker ma cały czas niesamowity zapał do pracy, a jednocześnie nie łapie głupawek i nie pobudza się nadmiernie. Korzystam z tej jego formy i pracujemy regularnie rano i wieczorem. Trenujemy sobie całe sekwencje ćwiczeń, dorzuciłam mu też sztuczkę – czołganie i co jakiś czas bawimy się w „omiń przeszkodę”. Na spacerach pilnuję luźnej smyczy, która jakoś zamieniła nam się w „równaja”, bo Haker zaczął chodzić w kontakcie wzrokowym.

Bardzo mnie też cieszy, że utrzymała się w Hakerze kultura witania z psami. Częste wizyty u weta, spotykania psów na spacerach, zrobiły swoje. Chłopak przestał się wyrywać i pakować z nosem w zad psom. Potrafi spokojnie podejść, poczekać, a nawet usiąść i się położyć. Kładzenie często stosuje wobec psiego sąsiada – yorka. Tobik z kolei jest genialnym psem, który zupełnie na luzie do Hakerka podchodzi się bawić. Najcudniejszym kontaktem był kontakt z poczekali u weta z półrocznym pomeranianem, który przyjechał na swoje pierwsze szczepienie przeciw wściekliźnie. Pomeranian, cały kilogram wagi, był niesamowicie zafascynowany Hakerem. Haker z pełną kulturą dał się obwąchać i też zdecydował się położyć, żeby mieć nos na podobnym poziomie co kolega.

Powoli zaczynamy też rozważania na temat wakacji i wyjazdów z psem i musimy w końcu zająć się zakupem szelek dogtrekkingowych. Tomek z Hakerem biega w sledach, a są różne opinie w tym temacie. Niestety Haker psim skokiem wyrósł z Speed Sali. A ja mam mętlik, czy kupić je znów, bo się fajnie sprawdzają i je lubimy, czy sprawdzić coś innego. No i zbieram też informacje na temat psich plecaczków, bo może chłopak niósłby sobie wodę na wyprawie chociaż.

Powie jej ktoś, żeby w końcu dała mi odpocząć?