Ostatnio miałam zły dzień, żeby jakoś odreagować pomyślałam, że pójdę z psami na spacer. Była to totalna katastrofa. Psy, wyczuwając mój nastrój, nie bardzo zwracały na mnie uwagę, co poskutkowało tym, że szamotały się na smyczach, a że były spięte ze mną na pasie, to co jakiś czas robił nam się chaos.

Hakerowi przypomniało się więc, że w zasadzie to on uwielbia polować na wszelakie porzucone żarcie. W zasadzie na opakowania po jedzeniu też można polować i tym sposobem udało mu się połknąć bliżej niezidentyfikowany przeze mnie obiekt (chyba jakaś kanapka), a potem złapać w pysk kubeczek papierowy po lodach. Tu postanowiłam zaingerować, bo przecież pies mój może i jedzenia nie oddaje i o nie walczy, ale przecież nie zje kubeczków. Okazało się, że kubeczki są jak najbardziej jadalne, a ja jestem znów kilka kroków do tyłu w nauce oddawania znalezisk przez Hakera. Wiecej, Haker nad kubeczkami warczał tak, jakby znalazł najlepsze mięso świata. Katastrofa.

Dlaczego on nie posłuchał? Z kilku powodów. Po pierwsze nadal nie mamy tego oddawania na 100% zawsze i wszędzie. Po drugie kiedy my mamy zły nastrój, to psy niekoniecznie chcą z nami jakkolwiek współpracować i może gdybym była w świetnym nastroju, moje „puść” zabrzmiałoby tak, że Haker puściłby kubeczki i przybiegł po nagrodę. Po trzecie Haker też odreagowywał. Czuł mój nastrój, był na smyczy, nie pozwoliłam się im bawić z Ergo, huknęłam na ciągnięcie.

Tak naprawdę powinnam pójść na spacer sama, ewentualnie z jednym psem. I mogę mówić tu o upartości malamuta, ich chęci do polowania, zdobywania jedzenia, tkwiącej już w ich pochodzeniu, ale tu były też moje błędy. I nadal przede mną dużo pracy. Inna sprawa, że czeka nasz też diagnozowanie Hakera, bo te kubeczki, to jedna z wielu cegiełek, które się w ostatnim czasie podziały i muszę posprawdzać jego zdrowie.
W każdym razie był regres. Na szczęście na kolejnym spacerze miałam psiego anioła, który pięknie wszystko oddawał.

No oczywiście, że cię kocham, głaskaj.

Inny przykład szkoleniowego regresu to też moja wina, zepsułam nam chodzenie w pozycji „równaj” – czyli pies przyklejony do nogi, głowa zadarta, wzrok wpatrzony we mnie. Ciężko było nam to osiągnąć, bo w końcu pracuję z trudnym charakterem psim, który nie czuje żadnej potrzeby sam z siebie, żeby być tak blisko i jeszcze się na mnie gapić, jak wokół tyle ciekawostek. Udało się w końcu, najpierw na 10 kroków, potem na 15, potem dwadzieścia z zakrętami, gdzieś nawet zrobiliśmy trzydzieści. A potem był trening w zupełnie nowym, przesiąkniętym zapachami miejscu. Pies kompletnie zafiksowany, ale w sumie gdzieś tam mnie słucha, więc ja biorę się za trening. W końcu nie będziemy chodzić po jednym kroku, jak już tyle mamy zrobione. No i przegięłam z ilością kroków, czasem ćwiczenia, a w efekcie Haker uznał, że nie musi się jakoś super starać, bo odpuściłam mu trochę precyzję. Możliwe że inny pies po jednej wpadce, nadal by przy tej nodze chodził całkiem ładnie. Jednak to jest w końcu mój ukochany malamut. W tamtym ćwiczeniu to ja zapomniałam, jaką drogę pokonaliśmy, jak trudno było Hakerowi pojąć, że ma być jednocześnie przy nodze i na mnie patrzeć. Bo przecież mieliśmy te 30 kroków! No i skopałam nam coś, co wychodziło. Jakby Haker mógł mówić, pewnie powiedziałby coś w stylu: „no przecież od dawna mówiłem ci, że albo przy nodze i się rozglądam, albo patrzę, ale wtedy idę odsunięty”. I od tamtego czasu na próbę ćwiczenia chodzenia przy nodze miałam psa albo blisko, albo patrzącego. Koniec końców wróciliśmy do chodzenia po jo jednym kroku, chodzenia wzdłuż ścian, żeby „wymusić” bycie przy nodze, bo Haker już wiedział, że zasada może być naciągnięta. Zrobiliśmy, ale generalnie nie cierpię tego ćwiczenia. Na szczęście w życiu codziennym, nie jest to szczególnie potrzebne, luźna smycz, czyli zwykłe nieciągnięcie na smyczy wystarczy.

I wiecie jaka jest różnica między zwykłym opiekunem psa, a szkoleniowcem? Opiekun nie zdaje sobie z tego sprawy i ma spokój, a szkoleniowiec dokładnie wie, co psuje. I kurcze, powtarzam zawsze ludziom: wracajcie do przedszkola, czyli jak macie nowe miejsce, nowe rozproszenia, to nie bójcie się wracać do początków, naprowadzania smaczkiem. A sama czasem poddaję się swojemu ego. Bo trzydzieści kroków!
Tak więc nigdy nie bójcie się obniżyć wymagań. Nie zepsujecie tym psa.

Pies jest psem. Nie zawsze będzie robił to co chcemy.

(Dopisek Tomka: To samo przerabiałem przy bieganiu z Hakerem. W tygodniu biegamy wcześnie rano, a zimą jest wtedy jeszcze ciemno. Haker boi się ciemności i nie biegł ładnie przodem, ale tuż przy nodze albo z tyłu, ociągając się. Po dwóch miesiącach „odpuszczania” musiałem wrócić do początku, z wyraźnym wyjaśnianiem psu, jakie biegnięcie zasługuje na „Tak! Dobry pies!”, a jakie na „Ojoj! Niedobrze!”. Sprawę utrudnia jeszcze fakt, że nie da się w biegu nagradzać smaczkiem, a jedynie słownie, na co Haker reaguje w najlepszym razie tak sobie.

W biegu nie mogę nagradzać Hakera smaczkiem, ponieważ wtedy kompletnie się rozprasza, biegnie przy nodze, podskakuje i próbuje wymusić kolejnego smaczka. Jakby zupełnie nie zdawał sobie sprawy za co został nagrodzony.)