W weekend mieliśmy okazję wziąć udział w zajęciach z tropienia użytkowego, organizowanymi przez Mam w Nosie. Dużo czasu straciłam na rozkminianiu, czy jechać z Hakerem czy z Ergo. Ergo, w mojej opinii tropi lepiej, interesuje się pozostawionymi przedmiotami, ale nie byłam pewna czy będzie umiał zostać sam w aucie. Haker, jak wiadomo jest Hakerem – wiem, że zostanie, wiem też, że kocha szukanie ludzi, ale różnie reaguje w sytuacji z jedzeniem. Bałam się też, że będzie biegał bez ładu i składu byle kogoś znaleźć i dostać nagrodę.

Zdjęcia robiły dziewczyny z Mam w Nosie – Ilona i Iwo

Okazało się, że zupełnie nie doceniam mojego misia. Owszem, pierwsze szukanie było nieco wariackie, ale to co robił potem mnie zachwyciło. Hakerek pięknie szukał. Miał kilka trudnych momentów, gdy wyszedł na drogę, gdzie było dużo zapachów, ale wracał na ślad. Pierwszy dzień na ostatnim śladzie faktycznie trochę się poddał, nie bardzo miał ochotę szukać, ale wynikało to chyba ze zmęczenia. Dał się jednak namówić. W drodze powrotnej do domu padł spać i spał właściwie do następnego dnia. Przespał też kolację!

Na drugi dzień, na hasło „idziemy” popatrzył na mnie jak na wariatkę i bałam się, że niewiele zrobimy. Na miejscu jednak odzyskał energię i wtedy, mimo gubienia, pięknie wracał na trop. Pracował już bardzo świadomie, pierwszego dnia było trochę łapania wiatru, trochę działania nosem, a drugiego już całkiem fajnie złapał ideę chodzenia za zapachem po ziemi.

Pełna gotowość!

Trzeci dzień był fajny dla nas, bo po dwóch dniach zimna, wiatru i deszczu zaświeciło słoneczko. Jednak ciepło i wiatr to już nie jest najlepsza pogoda dla psów tropiących, zapach szybko się rozwiewa, psy się męczą. Udało się jednak jeszcze parę rzeczy zrobić. Haker miał też nowość, na tropie rozrzucone były przedmioty osoby, której szukał, a na nich trochę jego chrupek. Bardzo go to zaskoczyło. Oczywiście zaczął zajadać, ale tak na spokojnie, jako fajną, ale niekonieczną niespodziankę, bo zupełnie nie miał problemu, że w tym czasie Iwo (instruktorka) podnosiła skarpetę.

Mam wrażenie, że tropienie Hakera wprawiło w doskonały nastrój. Był tak maksymalnie wyluzowany, że dawno go takim nie widziałam. Bałam się, że będzie świrowanie, ciągnięcie, spinanie o nagrody. A tutaj pies przeszczęśliwy, pięknie wylizujący pojemniki z rąk pozorantek. Nawet zostawił w bagażniku ucho świńskie, które obgryzał, żeby pójść na trop. A Haker zostawiający przysmak, to naprawdę coś bardzo niezwykłego.

A cóż tam masz dla mnie?

Mieliśmy okazję trafić na fantastyczną i kameralną grupę, wszyscy bardziej doświadczeni od nas, dzięki czemu sporo się nauczyliśmy. Oczywiście jest to początek początków, ale myślę, że zdecydowanie będziemy kontynuować. Bardzo ciągnie mnie zarówno psie ratownictwo jak i tropienie. To pierwsze jest nieco trudniejsze, bo w zasadzie trzeba puścić psa na szukanie terenu, a puszczenie malamuta czy łajki w lesie niestety może się okazać mało rozsądne, jeśli pojawią się zwierzęta. O ile Haker nie ma strasznego zapędu do gonienia i da się odwołać (chyba, że sarny wyskoczą mu dokładnie spod nóg), o tyle Ergo ostatnio pokazał mi na łące, że głuchnie zupełnie. Wyskoczył nam z trawy zając i chłopak pogonił za nim. Całe szczęście, że zając sprytnym kluczeniem psa zgubił. Ergo nawet wtedy nie odzyskał niestety słuchu i skupił się na tropieniu. Na szczęście trwało to na tyle długo, że dobiegłam i odłowiłam psa. Dlatego też pomyślałam o Ergo jako idealnym psie na te warsztaty, bo przecież od razu tropił. Haker nigdy takich zapędów nie miał, owszem, wyczuwał z wiatrem zwierzaki, ale żeby za nimi zaraz podążać to nie.

Zaliczyłam więc najpewniej największą wtopę jeśli chodzi o zrozumienie własnego psa. Haker lubi pracę nosem. Potrafi robić to całkiem długo, ne poddawać się, kombinować. Ma motywację do szukania, mimo balastu na końcu linki. Bo to moja druga wtopa – nie ogarniam 10 metrów linki. Pierwszy dzień Haker momentami tropił poplątany jak baleronik, bo nie udało mi się wystarczająco szybko ogarnąć liny. Później szło mi nieco lepiej, ale to zdecydowanie muszę poćwiczyć. Dzięki temu jednak zobaczyłam, jak Haker ze mną pięknie współpracuje. Chłopak nie pędził jak szalony, co mu się wcześniej zdarzało, czekał na mnie jak się plątałam w lince, przełaziłam przez rowy albo zsuwałam ze wzniesienia (tak, takie mieliśmy przygody!). To pokazuje, że nawet z charakternym malamutem można i trzeba pracować, że cały czas jaki mu poświęcamy – posłuszeństwo, szkolenia w Canid, bieganie po lesie, spacery z innymi psami – naprawdę procentuje.

Przede mną zakup linki, ponieważ mam tylko 5 metrów materiału, dziewczyny pożyczały mi swoje. Mieliśmy okazję popróbować z biothane i ze skórą. Wydawało mi się zawsze, że absolutnie pragnę mieć biothane linkę, bo się nie brudzi, nie plącze, nie robią się na niej węzełki i ma fajne, widoczne kolory. Jednak po pracy z nią, stwierdziłam, że jednak nie, że linka będzie skórzana. Wcześniej nie znosiłam skóry, po doświadczeniach z kagańcem, który się ciągle brudził, czyściłam go, był sztywny. Jednak praca na zaimpregnowanej olejem skórze jest świetna. Linka lekko amortyzuje, jest lżejsza, poręczniejsza. Trzeba jednak pamiętać o tym, żeby mieć na rękach rękawiczki. W niedzielę, w upale raz zapomniałam ich założyć i poczułam linkę intensywnie na dłoniach. Jednak przy lince biothanowej czy taśmie też warto mieć rękawiczki. Na pewno odradzam taśmę do tropienia, zbyt łatwo ją zahaczyć o gałęzie, krzaki, trawy.

Padnięty po trzech dniach wrażeń

Zdecydowanie chcemy działać dalej. Planuję też młodego w taką aktywność włączyć. Chociaż z nim chyba sobie od noseworku zacznę, żeby chłopak wkręcał się w pracę bez dodatkowych leśnych rozproszeń. Cały czas w planach jest kurs u Oli w Canid.