Nie jestem jakimś szczególnie doświadczonym górskim chodziarzem z psem, z radością więc powitałam informację o Babskim Dogtrekkingu organizowanym przez Canislandię. Internet sobie pohuczał przez chwilę - jedni zachwyceni, że w końcu coś na luxie, bez spiny, rywalizacji, inni oburzeni, że jak tak można, kobiety są silne, a traktuje się je jak sieroty takim dogtrekkingiem specjalnej troski. Pokazuje to, że pomysł jest w Polsce bardzo nowatorski, skoro wywołuje tyle emocji.

Zapisałam się jeszcze w zimie i czekałam i powiem szczerz, że im bliżej było wyjazdu, tym bardziej martwiły mnie prognozy pogody.W górach nadal śnieg, przechodzą burze, pada deszcz i jest zimno. Chyba pogoda wystraszyła też część uczestników, bo było nas mniej niż było w planach. Dla nas i psów była to korzystna zmiana, bo wyjazd okazał się fajną kameralną imprezą.

Wszystkie zdjęcia z wpisu zostały zrobione przez organizatorów.

Wyrwałam się ciut wcześniej z pracy i pojechałam z Ergo. Ponieważ miałam być sama w górach, uznałam, że trudno będzie mi ogarnąć obu chłopaków, a że mieliśmy być z kimś w pokoju, to Ergo jest zdecydowanie łatwiejszym współlokatorem niż Haker. Malamut nie był jednak pokrzywdzony, bo też pojechał na zdobywać góry. W sumie w pokoju byliśmy sami, bo Figa, z którą mieliśmy dzielić metraż uznała, że taki szczeniak ją irytuje, a Ergo się w Fidze od pierwszego wejrzenia zakochał i na jej widok wpadał w tryb piszcząco-głupkujący. Ciężko byłoby to wytrzymać. Na szczęście były wolne pokoje i psiaki mogły zostać rozdzielone. Piątkowa pogoda była mało zachęcająca, po drodze musieliśmy czekać na usunięcie drzewa z drogi - powalonego przez szalejącą chwilę wcześniej burzę. Prognoza na sam weekend była jednak optymistyczna. Piątek upłynął więc pod znakiem wspólnego obiadu i wykładu Magdy na temat sprzętu psiego i ludzkiego na wyprawy w góry. Pomacaliśmy sobie różne uprzęże, linki, szelki. Znów mam ochotę na jakiś zakup. Tym razem na szelki ManMata. Wyglądają genialnie na psie. Po raz kolejny też zaczęłam zastanawiać się nad bezpieczeństwem karabinków w lince z amortyzatorem. Jednak to zastanawianie się długo nie trwało, bo padłam spać. Ergo zresztą też, mimo emocji, które mu towarzyszyły. Uświadomiłam sobie, że po raz pierwszy wyjechał gdzieś bez starszego brata.

Emocje nie pozwoliły mu za długo spać i już po 5 rano zaczął dreptać, wąchać mnie,cicho popiskiwać Udawałam oczywiście, że śpię, a właściwie nawet nie musiałam udawać, bo oczy momentalnie się same zamykały. Ero to jednak typ pierwotny, jak czegoś chce, to nie odpuszcza, więc w końcu zwlekłam się z łóżka i o 5:30 byliśmy na spacerze. Wyszłam oczywiście w piżamie z nadzieję, że będzie szybki spacer i jeszcze pośpię do śniadania. Cóż, spotkaliśmy krowy, pilnujące je psy, inne wiejskie psiaki, więc spacer zdecydowanie nie był wyciszający i nudny. A jak my już wróciliśmy, to inni zaczęli wychodzić, a Ergo za każdym razem stwierdzał, że powinniśmy pójść się przywitać.

W końcu się doczekał i po śniadaniu wyruszyliśmy. Muszę powiedzieć, że pogoda była świetna, trasa, wybrana przez organizatorów, śliczna. Fajne widoki, dużo miejsc na odpoczynek z psami. Pogoda postarała się o wrażenia w postaci błota, śliskich fragmentów, gdzie oczywiście zaliczyłam glebę, ale był to super fajny spacer. Ergo potwierdził, że jest tropicielem doskonałym, wywęszając wilcze kupy, bo wędrowaliśmy przez wilcze terany. Pierwsze znalezisko wywołało u niego lekki szok, bardzo mocno obwąchiwał, co też to leży. Ja mam potwierdzenie, że koniecznie z Ergutem iść w zabawy węchowe. Wiem też, że zdecydowanie musimy pracować z emocjami, co akurat fajnie się składa z zadaniami węchowymi. Jest jednak o niebo lepiej niż w pierwszych spacerach Hakera z psami. Haker jednak był jedynakiem i początkowy socjal też był niezbyt dobry. Ergo ma od początku psie towarzystwo i to widać. Niestety problemem jest odpoczynek. Zatrzymania pierwszego dnia, traktował chyba jako karę i było dużo przebierania łapakami, popiskiwania. Dopiero drugiego dnia docenił odpoczywanie i nawet momentami siedział lub leżał. Trochę tym emocjom był też winny stan zakochania ;) Każde pojawienie się Figi w okolicy było obwieszczane całemu światu. Magda, instruktorka obdarzyła w końcu Erga ksywką "zakochany kundel", która aktualna była przez cały wyjazd.

Po pierwszym dniu, padliśmy wszyscy. Dużo świeżego powietrza, emocji i pierwszy cieplutki dzień. Rozłożyło nas to kompletnie. Ergo zaraz po zejściu ze szlaku zapakował się do auta i położył odpoczywać, a po powrocie do ośrodka poszedł do kennelka i zakomunikował, że nigdzie nie wychodzi. Uznałam, że to w sumie niezły pomysł i zapakowałam się na drzemkę do łóżka. Wstaliśmy na ognisko. Ponieważ moje małe psicho ma od pewnego czasu problem z zjadaniem suchego, kolacja pozostała nie ruszona. Uznałam, że należy mu się coś od życia, więc na ognisku dostał kiełbasę. Ergo jadł takie coś pierwszy raz w życiu i całym sobą pokazywał, jak mu smakuje. Zresztą kolejnego ranka, pierwsze kroki skierował w kierunku miejsca, gdzie było ognisko, żeby sprawdzić, czy nadal są tam kiełbaski.
A zupełnie serio, myślałam, że już w końcu jest spokój, bo po kombinowaniu z różnymi chrupkami, wyszło, że Acana jest całkiem niezła. Jednak niezła była przez chwilę. Ergo zdecydowanie uważa się za wilka i ciągnie w kierunku surowizny. Ewentualnie mogą być puszeczki.

Drugi dzień zaczęliśmy zdecydowanie później, jednak nawet zakochane i rozemocjonowane łajki muszą nabrać sił. Wyprawa w góry też była krótsza, bo potem był już powrót do domów. Było jednak bardziej górzyście, a Ergo, jak Haker pod górkę idzie raczej obok niż ciągnie. Jakieś leniwe te moje zaprzęgowce. Na szczęście w dół też szedł spokojnie. Z atrakcji mieliśmy czterokrotne przekraczanie rzeczki po dość śliskich kamieniach. Dużym wyzwaniem dla malucha było też przechodzenie po kładkach nad strumykami, jednak na cmokanie i zachęcanie dawał radę.

Mieliśmy więc świetny weekend. W sumie powinnam chyba dodać do rozkładu życia samotne wyjazdy z jednym psem, z drugim psem, z każdym dzieckiem osobno, bo to faktycznie fajny wspólny czas. Cieszę się, że Magda z druhem Zbigniewem wpadli na pomysł takiego wydarzenia. Dzięki!

Ps. Dla ludzi też było sporo ciekawych rzeczy o przygotowaniach na górskie wyprawy, trochę turystycznie, trochę bardziej survivalowo. Było to takie też przypomnienie dla zakręconych psiarzy, co to pakują wszystko co trzeba dla pieseczka, a sami padają po drodze z wyczerpania. W Beskidzie Niskim nie ma schronisk na każdym kroku, więc faktycznie jesteśmy zdani na swój plecak. Zresztą, wędrując z psem, schroniska niekoniecznie są najfajniejszymi miejscami. Warto więc zapakować coś dla siebie i dla psa i w trakcie przerwy posiedzieć obok siebie na łące.

Pps. Na dziewięć psów, trzy reprezentowały rasy nieuznane - Ergutek i dwa buldogi kontynentalne. Są piękne. Dokładnie takie, jak dawne buldogi. Szkoda, że Piksel i Ergo nie polubili się, bo odpadły wspólne spacery. Za to Ergo bardzo polubił małego wzrostem i wielkiego duchem teriera walijskiego i nawet dawał mu się przeganiać i ustawiać do pionu.

Ppps. Co nam się bardzo przydało? Oczywiście nasze ulubione Sali, szleki H-trek, smycz i mój pas. Na szyi Ergo obroża z adresówką. zabezpieczeni byliśmy od kleszczy Nexgard (Ergo), Mugga (ja). Wzięliśmy też miskę od TrueLove, którą recenzowałam tutaj. Plecam miałam z Decathlona, następnym razem wezmę jednak zapinany też na biodrach, a nie tylko na klatce piersiowej. Tym razem wydawało mi się, że za dużo będzie na moich biodrach - bo i pas i zapięcie plecaka, ale jednak zdecydowanie odciąża to ramiona. Super sprawdziły się też buty Keen. Od zeszłego roku jestem absolutnie zakochana w tej marce. Mam też niskie buty i chętnie sobie kupię jakieś kolejne, np. sandałki. A te kolorowe legginsy to też moja wielka miłość Nessi Sport. Na przekąski zabraliśmy - ja batoniki i żele energetyczne, Ergo ciasteczka jabłkowe od organizatorów i półwilgotną Alphę Spirit. Generalnie raczej nie daję psom jeść w trasie. Ergo i ja mieliśmy po litrze wody, ale nie zdołaliśmy jej wypić. Miałam też windstoper, kurtkę p. deszczową i nieprzemakalne spodnie. Na szczęście pogodę mieliśmy doskonałą.

Pppps. Zdjęcia wilczych kup nie zrobiłam. Duma nad super tropiącym psem, dumą, no ale bez przesady. ;)