Ostatnio mało mnie tutaj, a ciut więcej na FB, gdzie wrzucałam małe co nieco o naszych mantrailingowych przygodach oraz film z zabaw psiaków. Właśnie ten film, a właściwie komentarze pod nim, skłonił mnie do napisania czegoś więcej na temat naszego ogarniania się z psami. W pierwszym odruchu pomyślałam bowiem, ze w zasadzie ja nic szczególnego nie robię, moje psy się świetnie dogadują, bardzo lubią i tyle. Po namyśle jednak stwierdzam, że w sumie całkiem sporo nieświadomej i świadomej pracy w to włożyłam.
Na pewno jednak sporo tutaj też zwyczajnej chemii – po prostu psy się polubiły, a ja to wspieram i minimalizuję konflikty, które mogą relację zaburzyć.
Mam dwa samce, na ten moment żaden nie jest kastrowany, a każdy ma swoje za uszami. Haker przez pewien czas był na Suprelorinie (kastracja chemiczna), aby nieco wyciszyć mu emocje. Docelowo miał być kastrowany, ale wyjazdy i rozjazdy sprawiły, że nie wstrzeliliśmy się w termin, gdy lek jeszcze działał. Generalnie mamy kastrację zaplanowaną na bliżej nieokreśloną przyszłość, bo póki co mam świetnie ogarniętego psa, z całkiem niezłą komunikacją z innymi psowatymi, chociaż część moich zapsionych znajomych miała okazję poznać Hakera jako mistrza niszczenia relacji, bo na dzień dobry się w psy wgapiał, pacał łapą i generalnie zachowywał jak psi cham.
Ergo kastrowany nie jest przede wszystkim z racji wieku i mojego niezdecydowania, czy go czasem kiedyś nie wystawić jednak, bo ładna z niego bestia o doskonałym pochodzeniu. Aktualnie ma na nasze nieszczęście szczyt testosteronowy, który każe mu się stawiać każdemu obcemu samcowi i zalecać się do każdej suki (może być wykastrowana). Są w związku z tym momenty, że wycięłabym mu wszystko zaraz natychmiast. Na szczęście jego stawianie się póki co nie dotyczy Hakera, z małymi wyjątkami, o których za moment. Poza tym Ergo od początku wręcz doskonale się dogadywał z psami, pięknie uspokajał konflikty, zachęcał małe i duże psy do zabawy. Po prostu pies idealny na spotkania towarzyskie. Teraz trochę gorzej to wygląda, ale mam nadzieję, że to też jest chwilowy problem.
Haker ma problem z obroną jedzenia, pisałam o tym wielokrotnie, więc wiedziałam, że ta część życia psów musi być ściśle kontrolowana. Nie karmiłam ich razem, każdy dostaje jedzenie w kennelu. Nie ważne czy jest to miska, czy kong – jedzenie jest podane w taki sposób, że psy nie muszą się spinać. W międzyczasie od samego początku wdrożyłam całą masę zabaw z nagradzaniem jedzeniem z ręki, żeby oba psy widziały się nawzajem, ćwiczyły razem i jadły obok siebie jedzenie wydawane przeze mnie. Wydawane jedzenie nie było dla Hakera problemem, problem pojawiał się, gdy coś spadło na podłogę, bo wtedy natychmiast do tego startował i warczał. Dużo pracy z nim samym i z obydwoma dało dużo fajnych efektów. Ergo nigdy nie miał potrzeby bronić jedzenia, więc jako szczeniak na taką Hakerową zaborczość reagował zdziwieniem. Ponieważ jednak nie chciałam, żeby nauczył się takich zachowań, zabierałam go na spacery z psami, które jedzenia nie bronią i było wspólne szukanie smaczków w trawie.
Na ten moment główne posiłki są nadal osobno, ale jakieś marchewki czy smaczki jedzą w niedalekiej odległości od siebie. Haker chyba też ogarnął w końcu prawo własności i jak młody coś żuje, a on skończył, to nawet się ładnie wycofuje.
Na początku musiałam ich mocno pilnować na spacerach, bo jak wiadomo, znalezione jedzenie jest znacznie atrakcyjniejsze od dostanego i chęć obrony się zwiększa. Na szczęście jednak po kilku warkotach też przestali zwracać na siebie uwagę.
Zawsze gdy widziałam, że zabawa zaczyna być zbyt ostra, starałam się wkroczyć i albo skierować ją na zabawki czy wspólne bieganie, albo pozwolić psom ochłonąć w klatkach. Początkowo planowałam psy na czas pracy zostawiać razem, ale uznałam, że w sumie wtedy nie wiem, co się dzieje (ok, mogłam nagrywać). Tak naprawdę jednak każdy poważniejszy konflikt może zaważyć na relacji psiej, a tego wolałam uniknąć, więc postawiłam na izolowanie psów na czas naszej nieobecności. Plus jest taki, że psy są za sobą stęsknione, lecą się bawić, szaleją, cieszą, a w takiej zabawie fajnie im się więź umacnia. Generalnie po roku mieszkania razem mają tak dograną komunikację, że w zasadzie prawie nie muszę wkraczać. Na początku bywało, że Haker chciał jeszcze męczyć biednego wykończonego szczeniaka i musiałam zareagować. Czasem też szczeniak nie bardzo znał umiar i podchodził skubać wykończonego po treningu Hakera. Zawsze wtedy obserwowałam co się dzieje, nie zawsze wkraczałam, bo często wystarczyło burknięcie czy piśnięcie i psy się ogarniały, ale jak widziałam, że jednak mózg zdominowała myśl o zabawie i żadne sygnały nie docierają, to wkraczałam i izolowałam na odpoczynek.
Nie zostawiam też psów samych na podwórku do przesycenia się wspólną zabawą, wolę zostawić pewien margines niedosytu na kolejny raz. Psiaki dzięki temu chętnie się ze sobą, bawią gdy jest okazja. Ta strategia ma też drugie dno, którego moje psy nie znają. Wybawione psy zaczynają sobie znajdywać inne zajęcia na podwórku – najczęściej polowanie na myszy lub jaszczurki, co kończy się przekopaniem ogródka. Psy przebywają w domu, na załatwienie potrzeb fizjologicznych wychodzą na spacer, chociaż oczywiście wpadki ogrodowe się zdarzają. Ogród jest takim dodatkowym miejscem zabaw. Nie zostawiam tam psów samych na długo, jak słyszę oszczekiwanie sąsiadów, wybiegam i uspokajam. Nie chcę mieć „zapłotowych szczekaczy”, a Ergo ma trochę tendencje w tym kierunku. W związku z tym wszystkich ogród jest super atrakcyjny do wspólnej gonitwy, wariowania z szarpakami, zapasów. Jak widzę, że energia się kończy, a psy zaczynają kombinować, co by tu zepsuć, to ściągam do domu. Dom jest przede wszystkim do odpoczywania. Czasem przymknę oko na siłowanie z szarpakiem, ale generalnie nie pozwalam na gonitwy. W związku z tym, odwołanie do domu jest jednoznaczne z poleceniem „ogarnijcie się i odpocznijcie”.
Rzadko chodzę z dwójką na możliwie konfliktowe spacery z innymi psami. Zauważyłam, że potrafią rywalizować między sobą, burknąć, więc unikamy trochę grupowych spotkań. Być może niepotrzebnie i za jakiś czas do tego wrócimy, na razie czekam na uspokojenie hormonalne Erguta. Wcześniej to Haker był tym emocjonalnym psem, który potrafił młodego skubnąć za kark w ramach wyładowania się, więc zajęłam się ogarnianiem jego emocji. Pora teraz na emocje drugiego. Jednocześnie widzę, że niesamowicie są związani, gdy mieliśmy sytuację, że owczarka próbowała zaganiać Erguta i oszczekała go, Haker natychmiast wbiegł między nią i „brata”, żeby młodego obronić. Podejrzewam więc, że chwila ogarnięcia i spacery mogą być całkiem fajne.
Haker niestety miał kilka sytuacji z rozładowaniem frustracji lub naruszenia przestrzeni za pomocą zębów, wiec zdecydowanie pilnuję, żeby nie próbował nic z młodym, jednak akurat obecność Erguta okazała się zbawienna, Haker zdecydowanie jest szczęśliwszym psem no i lepiej się komunikuje. Młody z kolei nie doświadczył życia bez psa, z hodowli wszedł w dom z innym psem i ciężko mu bez psa. Miałam okazję przekonać się na dogtrekingu, gdy zaprotestował mocno na zostawanie samemu w obcym miejscu. Przyznaję, że zapomniałam o trenowaniu takich sytuacji. Ćwiczymy jednak pomalutku, gdy jest okazja, i mamy drobne sukcesy. Prawda jest taka, że ciężko mieć takie sytuacje do treningu, trzeba pojechać gdzieś w inne miejsce, którego pies nie zna.
Ergo pokazał zęby przy okazji cieczek w okolicy. Wiedziałam, że są, widziałam, że chłopacy chodzą nabuzowani nieco, pilnowałam ich dość mocno. Jednego wieczoru, gdy wróciłam po szkoleniu psów, psy wybuchły. Zawsze mój powrót jest emocjonujący, przynoszę na sobie zapach innych psów, dołożyły się hormony i mieliśmy dość ostre starcie dokładnie w okolicy moich nóg. Co mnie zaskoczyło, głównym agresorem okazał się Ergo, Haker kilkakrotnie puszczał młodego na moje głośne „puść”. Obyło się na szczęście bez rozdzielania i bez żadnych obrażeń. W którymś momencie mózgi jednocześnie załapały, że coś chcę od nich. Chłopaki powędrowali do klatek się wyciszyć i na mizianie. Niestety obecność suki, nawet kastrowanej, jest dla Ergo mocno emocjonująca i chętnie pokazuje zęby i zabiera się za ustawianie innych psów, w tym znacznie większych i silniejszych. Typowy nabuzowany chłoptaś, któremu mózg się odłącza. Czekam z utęsknieniem aż ten okres minie.
Dwie afery zaliczyliśmy na smyczach, gdy byli przypięci do mnie i ktoś zaczął do nich cmokać, zagadywać. Proszę teraz wyraźnie ludzi, żeby tego nie robili. Jest tu trochę zazdrości, który będzie pierwszy głaskany, jest trochę napięć na linie, kotłowania, więc nie podchodzimy do ludzi i prosimy o niepodchodzenie do nas.
Niestety z racji tego, że obaj są mocno emocjonalni, nie jeżdżę z dwójką na tropienie. Obawiam się, że zostawienie dwójki psów w dużych emocjach w zamkniętej przestrzeni bagażnika też mogłoby się skończyć nieciekawie. Aktualnie myślę nad sensownym rozwiązaniem, żeby ich w aucie rozdzielić, może w jakiś sposób upchnę klatkę na siedzenia.
Jest jeszcze jedna kwestia lubienia się psów. Moja zaprzyjaźniona hodowczyni goldenów podkreśla, że dobrze jest mieć w domu psy tej samej rasy. Rozszerzyłabym tą obserwację o „w tym samym typie”. Chodzi tutaj o sposób zabawy psów. Oczywiście mieszkające ze sobą psy w którymś momencie świetnie dograją zasady wspólnej zabawy, żeby była fajna dla obu stron, jednak w przypadku psów w tym samym typie dużo jest w zabawie żywiołowości, spontaniczności. One po prostu mają taki sam styl zabawy. Dzika gonitwa, nieco przepychania i zapasów. Dla innych psów bardziej wartościowe będzie udawane polowanie, u innych pozorowana walka i wtedy obie strony muszą się dopasować. Tutaj każdy z grubsza bawi się po swojemu i znajduje w tym zrozumienie. Pies, który musi ciągle przypominać drugiemu zasady zabawy mógłby się bardziej frustrować.
Trochę tych drobnych elementów w dbaniu o relację faktycznie jest. Myślę jednak, że na pewno zdecydowaną większość zrobiły same psy. Po prostu przypadli sobie do gustu i nadal, mimo kilku różnic zdań, po prostu się lubią.
Dodatkowo jeszcze dbam, żeby w tym wszystkim też lubiły nas i żebyśmy my ludzie byli dla nich atrakcją. Gdy schowam się im na spacerze, to nieważne jak intensywna nie byłaby zabawa, gdy się zorientują, że mnie nie widać, od razu rozpoczynają przeszukiwanie terenu. Jedne i drugi uwielbia ze mną pracować – muszę też je w tym czasie izolować, bo jest przepychanie się i lekkie grożenie sobie nawzajem. Jednak czasem robię też krótkie treningi „na dwie ręce”, żeby pokazać, że we trójkę też możemy coś fajnego robić.
Z jednej strony dwa psy, to dwa razy więcej obowiązków, każdego trzeba wychować i znaczna część tego odbywa się osobno, więc najpierw jest trening z jednym, potem z drugim. Staram się też, żeby każdy miał spacer solo, bez obecności drugiego, oznacza to więc więcej spacerów. Z drugiej strony, gdy w tygodniu brakuje mi czasu i czasem siły na psy, to mogę je spokojnie puścić do ogrodu, podkręcić zabawę i po chwili mam wybiegane i szczęśliwe psy.
Ostatnio dużo pracy zajmuje mi wspólny spacer. Było bardzo poprawnie, psy doskonale wiedziały, że na smyczach się nie bawi, ale ostatnio coś jeden i drugi testuje granice i prowokuje drugiego do zabawy. Żaden nie jest bez winy, bo nie ma reguły, który zaczyna. Trochę mnie to irytuje i często biorę teraz psy osobno na spacer, ale będziemy musieli więcej czasu poświęcić na wspólne łażenie i ogarnianie smyczy.
Są dni, kiedy myślę sobie, że łatwiej byłoby z jednym psem, ale wtedy tym jedynym psem byłby Haker, który zdecydowanie zyskał na pojawieniu się w domu Ergutka. Gdyby był tylko Haker, nie poznałabym łajki, która jest cudownie zorientowana na człowieka, niesamowicie przyjazna, a jednocześnie niesamowicie polująca, tracąca rozum. Nie miałabym możliwości obserwować codziennie ich zabaw, komunikacji, zaczepiania. To jest coś wspaniałego. Jednocześnie dwa psy to na pewno znacznie mniej czasu, bo owszem, możemy sobie mieć dwa psy i puścić je do ogrodu, niech robią co chcą, poradzą sobie. Jeśli jednak chcemy z psami pracować – czy to w sportach, czy rekreacyjnie – to każdemu psu osobno musimy poświęcić czas. I tego nijak nie da się przeskoczyć. Ja aktualnie wybierając jakieś kursy kombinuję, gdzie pojadę z Ergo, gdzie z Hakerem. Ustalam, który z psów będzie biegał, który tego dnia pojedzie na tropienie. Zdecydowanie bardziej dopracowałabym jednego psa, ale jednocześnie ciężko mi sobie wyobrazić teraz życie bez tej wariackiej dwójki.
Minus? Jeden. Zawsze nerwowo oglądam się w lesie jak słyszę jakieś trzaśniecie gałązki. Boję się spotkania ze zwierzyną i tego, że gdy będę miała oba psiaki na pasie, akurat włączy im się pomysł pogoni, a ja zostanę przetargana po ziemi. Jak na razie przetargał mnie pies jeden, a spotkanie ze stadem ponad 20 saren przebiegających drogą przede mną dwa psy zniosły dość spokojnie.