Powoli kształtują się nasze rytuały z psem. Codziennie mamy obowiązkowy godzinny spacer do lasu, w tygodniu spaceruje z nim Dorota, w weekendy cała rodzina, a Tomek urządza psu poranne przebieżki. Haker, niezależnie od pogody, wymaga wybiegania, bo inaczej szaleje w domu. Jemu zresztą pogoda za bardzo nie przeszkadza, chyba nawet różnimy się w ocenie, co jest fajną pogodą. Dziś, dla mnie, była klasyczna pogoda „pod psem” - wiało, padało, co jakiś czas deszcz przeplatał się z gradem. Odwlekałam wyjście z psem. W końcu zobaczyłam kawałek słońca, więc ubrałam się, założyłam psu uprząż z linką i pojechaliśmy do lasu. Jak tylko zaparkowałam auto, lunęło. Zastanawiałam się czy nie odpuścić jednak, ale Haker wpadł już w tryb kompletnego podniecenia na czekający go spacer. Wygramoliłam się z auta, nasunęłam na głowę kaptur, skuliłam od wiatru i niechętnie podreptałam w las. Pies był moim przeciwieństwem. Skakał, szalał, węszył i pasł się świeżymi kwiatkami i pokrzywami (weganin czy co?). Deszcz, wiatr nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia, był zachwycony, że w końcu wyszliśmy, że może węszyć i biegać.

W końcu deszcze minął, wyjrzało słońce, ja już się rozchodziłam. Zwykle chodzimy trasą na około godzinę, dziś zeszło nam dwie godziny. Psie dziecko odkryło przyjemność taplania się w kałużach i tarzania w pokrzywach. W którymś momencie ciężko byłoby go nazwać białym.

Poza nami w lesie nie było żadnego człowieka. W pewnym momencie usłyszałam dziwny dźwięk pisko-chrum i moim oczom ukazał się warchlaczek. Skorzystałam, że pies akurat obwąchiwał drugi bok ścieżki i pociągnęłam go do biegu. Nie zauważył zwierzaka i jakimś cudem, nie pojawiła się w pobliżu locha. Biegnąc wypłoszyliśmy za to dwie sarny, które przebiegły nam drogę.

Niestety Haker jeszcze czasem dostaje świra i zrywa się do biegu. Chyba jednak muszę regularnie brać smycz z amortyzatorem i pas. Linka treningowa, choć pozwala na w miarę swobodną eksplorację lasu, jest złym pomysłem dla mnie. Odkryłam dziś dlaczego od pewnego czasu mam problemy z kostkami. Jeden ze zrywów, który usiłowałam opanować skończył się solidnym nadwyrężeniem kostki, gdy się zaparłam.

Może też powinnam psa bardziej wybiegać przed lasem. Dziś było mu ewidentnie za mało biegania. Za to z dumą stwierdzam, że świetnie nauczył się wracania na komendę, siadania i leżenia.

I wybrudził nieco uprząż.