Trzy tygodnie między zjazdami kursu trenerskiego Canid przeleciały nam niesamowicie szybko. W międzyczasie trenowaliśmy z Hakerem, odpoczywaliśmy, spacerowaliśmy. Haker zaliczył też dogtrekkingowy wypad w góry. Co wytrenowaliśmy od zjazdu do zjazdu?
Na blachę mieliśmy zrobione zmienianie pozycji – siad, stój, leżeć. Trenowaliśmy nad czasem zostawania w danej pozycji, najgorzej wychodziło na komendzie „stój”, bo Haker był cały czas przekonany, że chcę od niego coś więcej, niż żeby po prostu stał, i kombinował z siadaniem, leżeniem, zaczepianiem łapą. W końcu jednak udało nam się osiągnąć wymagane na egzaminie 5 sekund. Ale były serie wydawanych smaczków, byleby tylko chłopak stał. Stał, a ja automatem dawałam smaczki. Na samym egzaminie saszetka była odłożona.
Leżę, dawaj smaczka!
Średnio mieliśmy skupianie wzroku, też to dla Hakera było mega trudne – tak stać lub siedzieć przy nodze i trzymać kontakt wzrokowy. W końcu stałam koło niego, wiec uznał, że patrzenie jest zbędne, bo jak coś będę chcieć to mu powiem. Skanował sobie więc otoczenie. Co ciekawe, jak zaczynaliśmy treningi i patrzenie było z psem siedzącym przede mną, to tego problemu też nie było. Skupiał się się znacznie lepiej. Pełnego kontaktu nie osiągnęłam. Haker uciekał wzrokiem, ale też na szczęście wracał. Nie uciekał też wzrokiem z powodu jakiegoś rozpraszacza – beczących owiec, stukotu kopyt końskich, tylko tak sobie po prostu rozglądał. Bo faktycznie mało co jest go w stanie rozproszyć, jak już jest zajęty ćwiczeniem. Nie udało się to nawet doskakującej do niego małej suczce, gdy trenowaliśmy dostawianie do nogi. Pięknie pracował w kontakcie ze mną.
Naszą piętą achillesową było i jest chodzenie przy nodze w kontakcie wzrokowym. Osiągnęliśmy jakiś minimalny sukces na kilka kroków, z pozycją niestety nieco odstającą od nogi. Na kursie trochę to dotrenowaliśmy i było coraz lepiej, Haker zaczął się skupiać na mnie, udało się przejść tzw. „zetkę” – chodzenie po literze Z, ze skręcaniem w prawo i lewo. Po tym jednym sukcesie Haker odpadł. I z treningu na trening było coraz gorzej. Pomieszał chodzenie na luźnej smyczy z chodzeniem w kontakcie, a potem kompletnie zaczął ignorować komendę „równaj”, na koniec nawet dostawianie do nogi było słabe. Ale tylko to dostawianie, żeby iść razem, bo jak go wołałam do siebie z „siad”, to dobiegał i ładnie ustawiał się przy nodze. Przyznaję, że byłam kompletnie sfrustrowana. Jak tylko mieliśmy trenować Z, cała się spinałam. Haker to doskonale czuł i raz za razem szło nam tragicznie. Na egzaminie zdobyliśmy 0 punktów. Co ciekawe po powrocie do domu i odpoczynku udało mi się go na „równaju” przez kuchnię i pokój przeprowadzić.
Cudne zdjęcia, jak bardzo nam nie wychodzi.
W czym Haker błysnął? W życiu bym nie podejrzewała, że uda nam się wypracować nie ruszanie pokarmu! Trzy tygodnie poświęciliśmy, dzięki radom Eweliny, przede wszystkim na „odczarowywania” miski, karmienie aktywne, podawaniu jedzenia przy misce, ale z ręki. Kilka razy też udało się zrobić z Tomkiem ćwiczenie, że kładł on kawałek chleba, ja dawałam komendę „zostaw” i nagradzałam pysznościami. Szło to tak różnie. Często kawałek chleba trzeba było chować w ręce, bądź przydeptywać nogą, żeby potwór go nie zjadł. W końcu zaczęło się udawać. Na pierwszym treningu na zjeździe okazało się jednak, że Haker skojarzył Ewelinę i Szymona z tym, że coś z nim pokazywali i zawsze karmili, więc kiedy któreś z nich kładło jedzenie przed Hakerem, to on momentalnie do niego doskakiwał. W końcu jednak dotarło do jego łepetyny, że chcę od niego komendę „nie rusz”. Na początku było mu nieco ciężko, kładł się, wstawał, czasem próbował sięgnąć łapą. Na egzaminie jednak był idealny – siedział i nawet nie drgnął, czekając na pozwolenie zjedzenia smaczka. Powiem szczerze, że choćby dla tego jednego ćwiczenia, było warto pojechać na kurs. Haker fajnie ogarnął, że nie musi bronić jedzenia. Oczywiście nie jest aż tak różowo – raz na współćwiczącą warknął, kiedy chciała go przesunąć z miejsca ćwiczeń w trakcie wyjątkowo namiętnego węszenie.
W trakcie tego zjazdu uczyliśmy się kształtowania klikerem. W skrócie chodzi o to, żeby klikaniem i smaczkami naprowadzić psa na zrobienie czegoś. Nie pokazujemy, nie podpowiadamy, tylko klikamy w odpowiednim momencie. Początkowo nagroda jest za drobiazg, spojrzenie na rzecz, krok, dotknięcie nosem, łapą, potem czekamy na coś więcej – dłuższy kontakt, złapanie zębem, zabawę. Naszym zadaniem było kształtowanie podniesienia i podania przedmiotu. Nie chodziło o to, żeby pies to zrobił, tylko żebyśmy my umieli wyłapać nawet te niewielkie gesty psa i szybko na nie reagować. Przetestowaliśmy to na sobie. Każdy z nas był najpierw psem, który musiał „zgadnąć”, co klikająca osoba chce od niego. Zadania były różne – złapanie stołu i stanięcie na jednej nodze, dotknięcie ściany w odpowiednim miejscu, zawiśnięcie brzuchem na krześle. Żadnego podpowiadania, wskazówek, nic. Było ciężko, ale głównie dlatego, że jako psy całkiem sporo po ludzku kombinowaliśmy. Jak zaczęliśmy grzecznie słuchać klików, było lepiej. Każdy z nas był też „klikaczem” i muszę stwierdzić, że naprawdę ciężko jest trafić w dobry moment z klikiem, żeby np. nie przekonać psa, że chodzi nam o odwracanie głowy od obiektu. Widząc pracę innych, sama wyłapywałam moje błędy. Na egzaminie udało się wyklikać max punktów. Teraz bawimy się w domu z chowaniem głowy pod krzesło. Chcę zrobić komendę „wstydź się” i doprowadzić do chowania głowy pod coś. Ćwiczymy to tylko dla zabawy i by nie wyjść z wprawy. Potem wezmę się za aport, który nam się jakoś zepsuł. Było fajnie z pullerem i nagle chłopak zaczął biegać i nie oddawać. Na razie jednak brak mi na to cierpliwości, więc nie ma co męczyć psa.
Cały kurs i egzamin opierał się mocno na współpracy z psem. I od psiego humoru. Haker był niesamowicie dzielny i cudnie, chętnie współpracował. I naprawdę miał z tej pracy frajdę. Ja, widząc go tak zadowolonym, również. Niestety frustracją schrzaniłam chodzenie przy nodze i o mało też nie zepsułam nam egzaminu, bo Haker usiłował mnie rozbawić i zminimalizować stres, a zrobił to na psi sposób – podskakując i zaczepiając. Na szczęście oboje się ogarnęliśmy. W stresie jednak skopałam nam jedno ćwiczenie – pies został w leżeniu na minutę, a potem miałam do niego podejść. Zapomniałam i go zawołałam. Przybiegł pięknie do nogi. O wiele lepiej niż przy zadaniu przywołania, gdzie nieco się przy nodze pokręcił.
Egzamin zdaliśmy ale na laurach nie spoczniemy. Czeka nas na nowo nauka „równaj”, będziemy zaczynać zupełnie od początku z klikaniem nawet co pół kroku. Poza tym na pewno będziemy zapisywać się na wiosenny kurs instruktorski, więc musimy nie tylko utrzymać nasz poziom, ale też naprawić wszystko to, co było wykonane z problemami. Haker na szczęście nie ma dość (a były psy, które po pierwszym zjeździe obraziły się na trening), w poniedziałek od rana zaczął się już kręcić, żebyśmy coś porobili. Chwilę więc poćwiczyliśmy pozycje i skupianie wzroku, a potem poszliśmy na dość długi spacer do lasu. Zrobiliśmy prawie 6 kilometrów, Haker miał ochotę pobiegać, co przypomniało mi, że muszę w końcu zamówić mu szelki.
Dumni absolwenci
Przed nami teraz przyjemności – spacery, lekkie treningi, może pokombinujemy z lekkim bieganiem przy rowerze. Zastanawiam się też nad marszem na pasie z kijkami. No i delikatnie ćwiczymy. Na razie krótko – trochę z klikaniem, trochę z pozycjami, no i luźna smyczą w codziennym życiu, bo Haker robi ja ładnie na placu, a w obecności innych psów jest nieco trudniej. Okazji do trenowania na szczęście mamy mnóstwo – wszystkie wioskowe psy i weekendy w Puszczy, gdzie spacerujących psów też pod dostatkiem.