Końcówka grudnia obfitowała u nas w wyjazdy i rozjazdy. Nasza najbliższa rodzina mieszka daleko od siebie, a dzieci chcą być i u jednych, i u drugich dziadków, więc jeździmy. W zeszłym roku z psim maluchem, w tym roku z Hakerem nastolatkiem. Różnica kolosalna. Po pierwsze: droga. Rok temu mieliśmy sporo przerw, żeby szczeniaczka odsikać, mierzyliśmy się z jego zaintrygowaniem sytuacją, każde miejsce budziło w Hakerku zachwyt pomieszany z niepokojem. Nie mieliśmy wtedy klatki, więc spaliśmy z psem, żeby na pewno nic nie zaczął przeżuwać i nie zrobił nic sobie ani domowi. Dla rodziny był „misiulkiem”, puszkiem do przytulania i głaskania. W tym roku natomiast było już inaczej.
Droga o wiele szybsza, pies spokojnie śpiący w aucie. Zabrana klatka, więc też było miejsce, żeby odesłać Hakera w trakcie świątecznej krzątaniny. Niestety też pies w wieku sprawdzania zasad. Zaskoczył nas. Warknięciem na wycieranie łap przez dziadka, na babcię, za próbę wyproszenia z kuchni. Sytuacje przy których nas nie było. Przy nas – bez zmian, pies słucha, jest miły, wszystko gra. Jednak musimy się przyjrzeć głębiej temu, co się dzieje.
Odkryłam też, że nie do końca radzimy sobie z wyciszeniem psa, zwłaszcza, gdy ma przy sobie czwórkę biegających dzieci. Szczeniak w nim każe mu także biegać i szaleć. W efekcie – mamy psa pobudzonego, zaczepiającego, domagającego się uwagi, no i niewyspanego. Oczywiście w domu nie ma z tym problemu. Okazało się na wyjeździe, że żucie smaczków nie pomaga zupełnie i jedynym rozwiązaniem było zamknięcie psa w klatce. Nie protestował, a nawet wyglądało, że jest zadowolony, i faktycznie kładł się i zasypiał. Oczywiście wymagało to wcześniej polubienia klatki, bo zamknięcie pobudzonego psa, który nie zna klatki, pewnie zaskutkowałoby paniką i próbami ucieczki. Zastanawiam się teraz nad pracą z wyciszaniem, żeby coś jeszcze zadziałało.
Haker na wyjazdach też nie zawsze nas słucha, nadal ma ochotę sprawdzać, co mu wolno. Wie doskonale, że podczas krzątania w kuchni nie wolno mu tam być, więc udaje, że idzie w drugim kierunku, potem wchodzi do kuchni teściów drugim wejściem, na hasło „nie” niby wychodzi, ale też kręci się i sprawdza, że może jednak nie zauważymy, że jednak wejdzie.
Jednak też nie jestem jakoś bardzo zestresowana, bo Haker pojechał na święta jako pies kompletnie niewybiegany. Moja kontuzja, praca Tomka i spadnięcie na niego wszystkich zajęć związanych z dziećmi i domem, sprawiły, że było mniej czasu na długie spacery, treningi, biegi. Haker większość czasu to przymusowe leniuchowanie znosił nad wyraz dobrze, ale były momenty, że ewidentnie było widać, że brak mu wybiegania. Myślę, że tym bieganiem z dziećmi próbował nadrobić, a że się potem nakręcał, to jasne.
Wniosek dla nas? Brak kontuzji w 2018 ;) No i dalsza praca z Hakerem. Pobawimy się może z aportem, zwłaszcza, że złamałam zasadę, że nie rzucam w domu zabawek i trochę to robiłam z kanapy. Haker nauczył się te zabawki przynosić i albo kazałam oddawać, albo było wspólne szarpanie. Trochę zaczęłam się też bawić w aport formalny, żeby Haker siedział, jak zabawka leci. Wcześniej on nie aportował w ogóle i generalnie patrzył na mnie jak na idiotkę, jak chciałam, żeby przyniósł do mnie coś, co złapał. Coś się przełamało.
I oczywiście w psio-ludzkim planie mamy zdanie egzaminu instruktorskiego i praktyki. Trzymajcie kciuki za nas.
A jakie plany u was na 2018?