Z drugiego zjazdu instruktorskiego wróciłam trochę załamana, bo wiele rzeczy nam kompletnie nie szło. Haker miał momenty, gdzie kompletnie wyłamywał się z ćwiczeń. Była to dla mnie kompletna nowość, bo on zawsze pięknie pracował w rozproszeniach. Tym razem jednak jeden trening spędził, gapiąc się w ludzi, którzy przyjechali pojeździć na koniach. Oczywiście moja frustracja osiągała taki poziom, że myślałam, że się zaraz rozpłaczę. Co na to pies? Miał mnie jeszcze bardziej w ogonie. No i tak sobie tkwiliśmy. Jednocześnie powtarzałam sobie, że mamy sporo czasu, a Haker ma ogromną motywację do pracy i skupić się mamy jedynie (he he he) na precyzji. Bo Haker większość czasu jednak pracował i nie przeszkadzało mu, że temperatura wzrosła, a słońce grzeje. Męczył się bardzo, ale pracował. Miał też wspaniałe rozrywki, które zasługują na osobny wpis właściwie – było tropienie, nosework i psiłownia z Olą.

Po powrocie był więc najpierw zasłużony odpoczynek, ogarnianie teorii, lekkie spacery, małe treningi. Hakerek zaczął ładnie podawać aport (w końcu!) i coraz dłużej trzymał pozycję – siad, waruj i stój. Zwłaszcza ta ostatnia była naszą piętą achillesową, bo na trenerskim przerobiliśmy pięknie zostawanie w siadzie i leżeniu, ale stój było tak po macoszemu przez nas traktowane. No i teraz się to mściło. Haker do mnie podchodził, przebierał łapkami. Walczyliśmy z tym mocno podając nagrodę zawsze za psem – z tacki leżącej za nim, albo po prostu rzucałam smaczki za niego. Wszystko po to, żeby zmniejszyć w psie chęć podchodzenia do mnie po nagrodę. I nawet udało nam się zrobić jeden piękny trening wszystkich ćwiczeń.

Najbardziej dumna byłam z Hakerowego „równaj”. Zawsze mieliśmy problem z precyzją, Haker odłaził, gubił kontakt, a to chodzenie w kontakcie to taka podstawa podstaw. Udało nam się zrobić łańcuch – czyli kilka ćwiczeń po sobie. Usadziłam Hakera przy nodze, przeszliśmy kilka kroków, dostał komendę „siad, zostań”, ja poszłam dalej, obeszłam psa i zabrałam znów ze sobą komendą „równaj”. I wyszło nam! Powód do skakania z radości normalnie.

A potem dupnęło. W piątek nalazłam u Hakera ranę za uchem. A potem pojawiła się ranka nad okiem. Pojechaliśmy do weta, bo to za uchem wyglądało koszmarnie. Było to po spacerze z ukochanym kumplem, więc zastanawiałam się nawet czy gdzieś się nie zahaczyli pazurami czy zębiskami i Haker nie rozdrapał. U weta Haker zachował się koszmarnie, obwarczał, nie dał sobie obejrzeć rany, był generalnie jednym fochem. Dostał więc antybiotyk, lek przeciwzapalny i pojechaliśmy do domu. Kolejnego dnia, w sobotę, Hakera ryjek był pokryty krostkami, które chłopak natychmiast rozdrapał do krwi. Plamki pojawiały się w zastraszającym tempie, przede wszystkim na nosie, uszach, w pachwinach. Kolejna wizyta u weta.

Czekając w kolejce niemal widziałam pojawiające się kolejne zmiany i obrabiałam już wszystkie możliwe scenariusze – alergia na Simparicę, wgryziony kleszcz i babeszjoza, alergia (bo pływał, bo biegał po pokrzywach, bo inną rankę smarowałam mu maścią z miodem). No i faktycznie – szybkie pobranie wymazu i alergia. Ostra, zainfekowana. Haker podrapany, opuchnięty i wkurzony. Zapakowany w kaganiec, który jeszcze pogarszał stan zmian na kufie, ale w innym przypadku istniała realna szansa pogryzienia weta. Dostaliśmy leki, maści, spreje, kołnierz-lampion i termin wizyty na poniedziałek. W domu Haker w miarę dał się obmacać, ale wyraźnie było to wszystko dla niego bolesne. Kołnierz irytował go nieziemsko. Sobota była w miarę do przeżycia, ale w niedzielę siedziałam cały czas pilnując, żeby Haker nie pozbył się kołnierza – musiałam go wzmocnić taśmą, bo regularnie go zdejmował, a dodatkowo nauczył się, że o zapięcie może drapać nos, więc od środka też musiałam kołnierz zakleić. Wszystkim czynnościom towarzyszyło marszczenie nosa i lekkie powarkiwanie. Haker miał mnie autentycznie dość. Ja w zasadzie jego też.

Na szczęście do poniedziałku leki już w miarę zadziałały i zmiany już Hakera tak nie swędziły. Udało się go trochę u weta podgolić, pozdejmować największe strupki i przesmarować je maścią. Ponieważ w końcu Haker nawiązał z nami współpracę, dostaliśmy też maści. Niestety jedna ze zmian zainfekowała oko, więc doszło nam zapalenie spojówek.

Zdjęć chorego psa nie będzie. Za to wspominkowo - pierwszy trening na II zjeździe.

Haker bierze teraz antybiotyk, steryd, do tego ma maści z antybiotykiem, sterydem i przeciwgrzybiczne. Cały czas też paraduje w abażurze, więc przezywam go lampą albo satelitą. Chorowanie dało mu w kość okropnie. Pies, który codziennie chodził na długie spacery, biegał i trenował, jest teraz psem śpiącym cały dzień. Wychodzimy na małe spacery na smyczy i widać, że nawet one go męczą. Przez sterydy biedak dużo pije i dużo sika, wiec doszły nam wyjścia w nocy. Na szczęście widać poprawę. Przede wszystkim chłopak nie cierpi tak bardzo i z godnością znosi zabiegi wokół siebie. Nadal nie jest zachwycony pakowaniem maści do oczu, ale zdecydowanie się uspokoił. Nie ma już w nim takiej strasznej irytacji i złości. Udało mi się wszystkie zmiany spokojnie obmacać, wysmarować maścią, spokojnie pooglądać. Na szczęście nic nowego się nie pojawiło, a stare się leczą. Na szczęście ma nadal apetyt, choć troszkę mu się schudło, bo na początku chorowania jadł słabiej. A słabo jedzący Haker to jest naprawdę coś, co się nie zdarza.

Oczywiście nie mamy pojęcia tak naprawdę na co była taka silna reakcja. Czy ten miód, czy może kąpiel w rzeczce, która w tym momencie jest kompletnym ściekiem z pól. Szczerze mówiąc, fajniej jakby było to pierwsze, bo Haker pokochał wodę i będziemy musieli spacerować na lince, bądź zmienić trasy spacerowe. W odwołanie, gdy jest gorąco, na razie nie bardzo wierzę. Jestem realistką. Odwoływanie nadal w trakcie pracy.

Jak więc ćwiczymy? Nie ćwiczymy. Kolejny zjazd będzie 9 maja, jest szansa, że do tego czasu Haker się ogarnie. Na razie do piątku bierze wszystkie leki i nadal wygląda na bardzo wymęczonego psa. Na szczęście trochę się ochłodziło, bo dotąd bardzo dyszał i ogólnie źle znosił noce i dnie. Jednak szanse, że doprowadzimy do końca aportowanie koziołka, utrwalimy pozycje, przedłużymy „patrz”, będziemy mieć piękne dostawianie i równanie są minimalne. Słowem, nie będziemy przygotowani. Trochę mi żal, bo pewnie nie skorzystamy w pełni z zajęć obedience i agility z Tomkiem Jakubowskim. Haker co prawda pięknie załapał omijanie pachołka i miał z tego masę frajdy, ale reszta leży. No cóż, potrenujemy sobie od nowa, a może po odchorowaniu, wygłodniały pracy Haker fajnie się w zajęcia wkręci. Na razie najważniejsze jest jego zdrowie. Oszczędzamy więc energię, pilnujemy dawania leków, smarowania ranek. Futrzak nawet chyba już przyzwyczaił się do swojego nowego wdzianka. Czasem nadal zawiesi się kołnierzem na futrynie, czy wejdzie nim w płot. Zastyga wtedy i ewidentnie sobie pod nosem przeklina. Wkurza go też, że nie mieści się w nim w swoje dwa ulubione miejsca – pod schodami i pod biurkiem. Na szczęście nocna miejscówka za komodą jest na tyle szeroka, że udaje mu się tam wpakować. Niestety oko nadal nie wygląda za dobrze, chociaż w porównaniu z pierwszy dniem, gdy nie mógł go w ogóle otworzyć, jest zmiana na lepsze.

Haker więc nadal wypoczywa, a ja biorę się za naukę teorii na egzamin. Sporo rzeczy przede mną, niektóre ciekawsze, inne mniej, jedne łatwe, inne skomplikowane. Do dokończenia mam też opis ćwiczeń. Na praktykę będzie czas po chorowaniu. Niestety chorowanie pokrzyżowało nam plany. A zaczęłam nawet pisać sobie dzienniczek treningowy, co chcę robić przed południem, co na spacerach, co wieczorem. Ale chyba do pomysłu wrócę i jak już się ogarniemy, to w końcu sobie rozpiszę plan treningów.