W tym roku coś wyjątkowo nie mogliśmy dotrzeć w góry. Ilość zajęć dzieci, naszych, pracy, szkół była taka, że nie mieliśmy siły na żadne wyprawy. Poza tym, nie chcieliśmy też ciągnąć Erguta na trasę, póki spokojnie sobie nie skończy roku. Trenowaliśmy więc spacery po Puszczy, trochę biegaliśmy, ja byłam na Babskim Dogtrekkingu ale ciągnęło mnie w góry i tak.
W końcu nadeszły wakacje dzieci, ale pojawiła się też fala dzikich upałów, więc znów wyprawy musiały poczekać. Aż w końcu dzieci pojechały na wakacje, my poogarnialiśmy wszystko, co mieliśmy do ogarnięcia i siedliśmy nad planami górskimi. W sumie bardzo się przydała strona SFITRUN, zbierająca propozycję wypraw górskich z Krakowa. Plan był taki, że jedziemy na jeden dzień, wracamy do domu i najwyżej drugiego dnia też gdzieś pojedziemy. Po przeglądnięciu tras, wybraliśmy Leskowiec i Potrójką, wyjście z miejscowości Rzyki i tam też powrót.
Trasa prawie całodzienna, kilka ostrych podejść, niestety też miały być ostre zejścia, ale zdecydowaliśmy się na ominięcie ich i zamiast wracać do końca czarnym szlakiem, poszliśmy wzdłuż drogi dojazdowej z Rzyk do Potrójnej, dzięki czemu uniknęliśmy ostrego schodzenia z ciągnącymi psami i dłuższego spaceru asfaltem na koniec.
I choć generalnie trasa jest fajna, duża część idzie przez las, co ważne dla psiaków, to my mieliśmy z nią nieco pecha. Choć w planach na tamten region nie było deszczu, to niestety nas zapadało. Pierwszy deszcz pojawił się, jak dotarliśmy do schroniska Leskowiec. Nie mieliśmy więc okazji zobaczyć niesamowitej panoramy. Podobno widać cudownie Babią Górę i Tatry. My zobaczyliśmy chmury. Na czas deszczy schowaliśmy się pod parasolem, zjedliśmy kanapki, psiaki dostały po tacce Renske, które dostaliśmy do testów od Premium4animals.
Nie zdecydowaliśmy się na żurek w schronisku (podobno jest absolutnie obłędny), ale pogoda ne zachęcała. Do schroniska nie można wejść z psem, a gdy pada, a w zasadzie leje wiadrami, to na zewnątrz nie ma za bardzo warunków na delektowanie się potrawami. W dodatku, nasze psy w pewnym momencie ścisnęły się linkami, co skończyło się ostrzejszą wymianą zdań, która wywołała spore poruszenie wśród turystów. Jak tylko przestało padać, ruszyliśmy dalej.
"Ja ładnie zapozuję, a Ty szybko dasz mi to zjeść"
Ta część trasy jest najbardziej spacerowa, po kilku podejściach na Leskowiec, na Potrójną idzie się dość spacerowo. Nas straszyły przechodzące bokiem burze, ale generalnie słoneczko świeciło, trochę lasu, troszkę podejść, troszkę zejść. Na potrójnej zaczęliśmy układać plan schodzenia czarnym szlakiem, jak będziemy sobie przekazywać psiaki. Haker się w miarę już ogarnął z hasłem „powoli”, Ergo miał za to dwa tryby – albo stoję i patrzę na pańcię, która w tym momencie robi wszystko, żeby nie potknąć się o leżącą na ziemi linkę, albo tryb lecę, przy którym miałam wizję wybitych zębów.
Kiedy wydawało się, że już wszystko wymyśliliśmy i radośnie oddaliliśmy się od Potrójnej, lunął deszcz. Do schroniska już nie było sensu się wracać, bo co prawda przeciwdeszczówki mieliśmy, ale w sekundach zamokły zarówno spodnie, jak i buty. Pierwszy raz widziałam też Hakera, któremu pogoda przeszkadza i który usiłował zakopać się w krzakach jagód. Ergo stał, moknął i wyglądał jak siedem nieszczęść, a ja z przerażeniem patrzyłam jak dość ostra droga w dół po kamieniach zamienia się w błotnisty potok. W którymś momencie złapałam się na tym, że idę i łzy mi płyną z oczu, bo nie tak miało być. Miał być fajny spacer, a tu psy świrują, pogoda świruje, a ja chyba przeceniłam swoją kondycję na taką trasę. Wiecie, takie ogólne buuu. Mój nastrój po lince popłynął chyba do Erguta, który też coś zaczął popiskiwać, ale generalnie okazał się aniołem psim, który zaczął iść pomalutku, zatrzymywać przy każdym moim potknięciu. Wtedy też zapadła decyzja, że nie będziemy próbować schodzić szlakiem, tylko idziemy dalej drogą, bo w takich warunkach na bardzo ostrym zejściu, nietrudno o jakiś wypadek jeszcze.
Widzicie to bajorko pod stołem? Mokre było wszystko wokół. Jednak, jak widać, Ergutkowi to szczególnie nie przeszkadza w konsumpcji. I tak wiem, za duży zoom ;)
Oczywiście, gdy już prawie zeszliśmy, wyszło słońce, spodnie powysychały, psy również. Widać było, że wyprawa jednak dała im w kość, bo Ergo po skoku do auta, natychmiast się położył.
Nie wiem czy ta trasa jest rzeczywiście taka wymagająca, czy taka straszna stała się w mojej głowie. Przyznam, że psy dały nam popalić już na początku drogi, Ergo nakręcił się okropnie w nowym miejscu, z latającymi po ulicy psami i psami ujadającymi zza płotu. Nakręcenie udzieliło się Hakerowi, który albo ciągnął, albo zostawał w tyle (a wiecie, co się dzieje ze sledami, jak pies nie ciągnie). Przygnębiające był zresztą widok psów, w zasadzie każdy dom posiada psa na łańcuchu, przybitym gdzieś do budynku gospodarczego. Bud brak, miski brudne, nie wiadomo czy tam jakaś woda jest. Łańcuchy wielkie, krowie, niezależnie od wielkości psa. W zasadzie do Inspektoratu trzeba by zgłosić prawie całą wioskę... I w tym nasze psy, które też zaczynają się wić na linkach, bo za dużo wokół tego szczekania, pisków, nowe miejsce.
Dodam tylko, że trasę też, można podzielić na dwie mniejsze. Z Rzyk można wejść na sam Leskowiec czarnym szlakiem i zejść szlakiem papieskim lub odwrotnie. Na Potrójną również można wejść szlakiem czarnym, którym my częściowo schodziliśmy. Są to wtedy trasy do pokonania z mniejszym psem albo z dziećmi. Nasza miała ok 20 km. Plusem dla Krakowa i okolic jest dość szybki dojazd, o ile nie natrafimy na niespodzianki na Zakopiance i A4. GPS wyliczył nam dojazd na 1h23m, przy czym około 40 minut z tego zajmuje dojazd do Krakowa. Może wrócimy kiedyś na Leskowiec, sprawdzić ten żurek, ale powiem szczerze, że chwilowo jestem wykończona psychicznie wycieczką. Psiaki po powrocie do domu, zjadły kolację i poszły spać, w niedzielę rano także nie wykazywały jakiś większych chęci do szaleństw.
Siedem nieszczęść psio-ludzkich